Nie chce mi się bawić w pełnoprawne recenzje, więc rzucę kilka obserwacji. Obejrzeliśmy wczoraj z Żoną w ramach utrzymania minimalnej styczności ze współczesnym polskim kinem i po raz kolejny jestem zawiedziony.
W sensie ładnie to się oglądało, ładnie nakręcone i podobała mi się gra aktorska, tym bardziej, gdy dowiedziałem się dziś, że to naturszczycy.
Jednak im dłużej wpatrywałem się w ekran, tym bardziej odnosiłem wrażenie, że Robert Gliński ma non stop erekcję w spodniach, gdy pisze, a potem kręci swoje filmy o młodocianych bohaterach. Sposób w jaki nakręcono ujęcie, gdy (nieletni) brat podgląda ubierającą się (nieletnią) siostrę mnie, ateistę, przyprawił o grzeszne myśli.
Inna sprawa - mamy głównego bohatera, który z jednej strony staje się "księciem" wśród prostytuujących się chłopców w miasteczku, z drugiej strony widzimy wyłącznie sceny, gdy jest absolutnie obrzydzony i przerażony przy klientach. Rozumiem, że moralne wybory i tak dalej, ale to jest według mnie tanie granie na emocjach. Zwlaszcza, gdy pod koniec filmu Tomek staje się nowym hersztem, powinniśmy mieć wgląd w jego "ciemną stronę" budzącą się podczas zagłębiania się w ten okropnie niemoralny świat, przed którym tak się broni.
Nie mówię od razu, że trzeba pokazywać absolutnie naturalistyczne sceny wsadzania penisów w usta piętnastolatków (symboliczna scena, w której Tomek bierze łyk z piersiówki z pierwszym klientem jest zarazem subtelna i dosadna), ale nie można ograniczać się wyłącznie w takich tematach do subtelności.
Przypomniał mi się właśnie polski film, zapomniałem tytułu, który subtelność doprowadził do absurdu. Ukrainka pracująca na Stadionie i nie mająca pieniędzy na wyżywienie córki zostaje prostytutką, i spotyka się z klientami w Pałacu Kultury, jeśli się nie mylę, bo od razu staje się super ekskluzywną call-girl. I cały film to zestaw następujących po sobie scen, gdzie spotyka się a to z karłem, a to z inwalidą i uprawia z nimi seks w tak wysmakowanych sceneriach, że aż widz marzy o takiej karierze, jak jej.
No i oczywiście zakończenie - wcale nie identyczne, jak w Cześć Tereska, czyli emocje biorą górę i dzieciak zabija dorosłego (jest oczywiście subtelna różnica - Tomek zabija klienta, reprezentujące zło świata, a Tereska zabija inwalidę, żeby odreagować frustrację). Zakończenia te wcale nie są pójściem na łatwiznę. My w podstawówce i w liceum non stop zabijaliśmy dorosłych, gdy coś nam w życiu nie poszło.
Uważam, że świetnym narzędziem jest pokazanie, jak "ofiara wchodzi w rolę kata", absolutnym majstersztykiem jest tu film Wiatr buszujący w jęczmieniu, jednak tak jak już pisano w innych recenzjach - Gliński popełnił zbyt wiele błędów i poszedł na zbyt duże skróty.
Skoro już jestem przy polskim kinie i narzekaniu - ostatnio obejrzeliśmy też Salę samobójców. Jak na polskie warunki nawet niezłe, wyobrażam sobie, że gdybym był o 10-15 lat młodszy, mogłoby to do mnie z moim emo-usposobieniem trafić. Zresztą przy okazji polecę film nakręcony kilka ładnych lat wcześniej, bardzo podobny miejscami, a o kilka klas lepszy, bo formalnie ciekawszy, i głębszy psychologicznie - a mianowice All about Lili Chou-Chou Shunjiego Iwai. Japoński reżyser też kręci filmy o patologii wśród młodzieży, ma zawsze dobranych idealnie aktorów i do tego bardzo ciekawe i wielowymiarowe scenariusze. Objrzyjcie koniecznie, tu dla zachęty trailer.
A ja wracam teraz do kolejnych odcinków Berlin Alexanderplatz Fassbindera. A Państwu życzę miłej reszty weekendu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz