To jest tekst z cyklu TLDR. Na początku jest esej, potem kilka słów o zrealizowanych w tym roku projektach, a to co najciekawsze, czyli zapowiedzi przyszłorocznych publikacji, jest na dole, więc możecie od razu tam zeskrolować.
***
I kończy się kolejny rok. Od 2014 mój kalendarz się
przestawił, gdy zostałem pod koniec października zwolniony z pracy na słuchawce
i zaczęło się moje nowe, trwające wciąż życie właściwe. O okolicznościach
zmiany trybu życia możecie poczytać w zeszłorocznym podsumowaniu.
Ludzie mnie często pytają: „I co, żyjesz z komiksu?” Na
pewno żyję z tego, że jestem autorem komiksów. Nigdy, niezależnie czy w
portfolio, czy na spotkaniu z przyszłym zleceniodawcą, czy w jakichkolwiek
innych okolicznościach, nie przedstawiam się inaczej niż: „Daniel Chmielewski,
scenarzysta i rysownik komiksowy”. Bo tym jestem. I to już samo w sobie jest
trudne zadanie. Studiowałem razem z Agatą Dudek i Małgorzatą Nowak. TO są
ilustratorki. Studiowałem z Alicją Kobzą, Małgorzatą Frąckiewicz i Tomaszem Głowackim,
z Urszulą Janowską i Filipem Tofilem. TO są graficy i graficzki. Każde z nas
spędza lata dopracowując swój warsztat, ucząc się o swojej działce, i z lektur
i z pracy i z bycia w pewnych środowiskach i związanych z nimi wydarzeniach. A
jednocześnie śledząc to, co dzieje się w ogólnopojętej kulturze wizualnej, by
nie zamykać się na nowe rozwiązania. Bo, jak zobaczycie pod koniec wpisu, nie ograniczam się tylko do sekwencji rysunków z dymkami.
Próbuje rzeczy nowych, ale zakorzenionych w tym, co umiem robić - czyli powolne, ewolucyjne sprawdzanie się w przyległych dziedzinach.Staram się nie obniżać poziomu biorąc się
za coś, co nie jest moją działką tylko po to, by zarobić. Jednocześnie, gdy
przedstawiam swoje pomysły zleceniodawcom, robię to na swoich zasadach. Jeśli
ktoś nie chce pomysłów Daniela Chmielewskiego, to wolę nie mieć zlecenia, niż tygodniami frustrować siebie, czuć ciężar związany z niezadowoleniem
zleceniodawcy i ostatecznie stworzyć produkt, który nie nadaje się do
portfolio. Bo wiadomo – kasę ze zlecenia się przeje, ale portfolio jest rosnącą
w siłę wizytówką. Żeby było jasne – nie jestem butnym artychą, który musi mieć
wszystko według swojej wizji. Zawsze rezerwuję sobie przy każdym zleceniu kilka
dni albo więcej na research, zrozumienie zagadnienia, codzienne maile z
pytaniami. Ja chcę się uczyć od swojego zleceniodawcy, zrozumieć jego pomysł.
Ale też oczekuję, że zleceniodawca bierze mnie, bo wie co JA robię, a nie
potrzebuje tylko rąk, którymi będzie kierował. Komunikacja, dyskusja, dobra
chemia i właściwie na ostatnim miejscu pieniądze – tyle, bym był zadowolony
pracując nad projektem, bym nie miał myśli typu: „Ktoś zarabia na mojej pracy”,
„Mógłbym spędzać ten czas z rodziną, a go marnuję”.
Znów, żeby była jasność, pieniądze są ważne i nie są na
ostatnim miejscu dlatego, że jestem lekkoduchem, tylko dlatego, że jest to
część mojej szerszej strategii życiowej. Zależy mi na czasie z córką Gretą i żoną Olgą. I
zależy mi na mojej autorskiej twórczości, bo nie przez nawet najładniejszą
ulotkę, czy najzabawniejszy pasek reklamowy będę zapamiętany, a przez moje
albumy. Bo jestem twórcą albumowym. Nie umiem memów. Nie umiem mediów społecznościowych.
Nudzą mnie krótkie formy (czasem jakąś zrobię dla zabawy, rozerwania, ćwiczenia
nowych trików, ale na potrafiłbym publikować tylko w antologiach, konkursach
lub po prostu w Internecie). Te wybory i faktyczne się ich trzymanie znaczy, że
żyję z tego co robię, ale pieniędzy mam w sam raz, by mieć na życie, wynajem
mieszkania, czasem jakąś płytę muzyczną, no i jednak co miesiąc drobną sumę na
konto oszczędnościowe (na czarną godzinę). Moje „żyję z komiksów” nie oznacza
trzech obiadów na mieście tygodniowo, zakupów bez patrzenia na metkę, ubrań bo
mi się podobają i co z tego, że już mam tyle a tyle marynarek.
Z drugiej strony moje życie kulturalne i towarzyskie jest
wystarczająco bogate. Więc wystarczy trochę minimalistycznego podejścia do konsumpcji,
dobra organizacja czasu i rozeznanie się w tym co się dzieje w moim mieście, by
być szczęśliwym ze obecnego miejsca w życiu. Oczywiście, nie można też tego
ukrywać, by nie zacierać realnego obrazu, że mam lepiej zarabiającą od siebie żonę
(mnie nie stać na koty z hodowli, ale żonę stać, więc de facto mam dwa koty z
hodowli). Ale dbamy o to, by uciec od innego niebezpiecznego, a często
spotykanego w tym kraju modelu – mężczyzna artysta i jego autonomia / kobieta
ciężko-pracująca i jeszcze zajmująca się sprawami domowymi. Moja autonomia trwa
od wyszykowania Olgi i Grety i pożegnania ich rano do momentu, gdy odbieram
Gretę z przedszkola. Ja robię większość obiadów (kiedyś broniłem się, że nie
potrafię i nie robiłem wcale), ja sprzątam, piorę, zabieram Gretę na popołudnia,
by Olga mogła w spokoju dokończyć obowiązki zawodowe, wreszcie ja kąpię córkę i
czytam jej do snu. I uwielbiam to robić i umiem to robić.
To wszystko napisałem, by pokazać, że za pytaniem: „Czy
żyjesz z własnej twórczości?” nie ma prostej odpowiedzi Tak/Nie. Albo nawet
jeśli odpowiem „Tak”, to za tymi trzema literami kryje się ogrom rzeczy, które
trzeba przepracować, i to nie raz i nie samemu, ale z bliskimi.
Tyle się rozpisałem o etyce zawodowo-życiowej, że tylko
nakreślę kilka ciekawszych rzeczy, które się działy w tym roku.
Wybrane zlecenia:
Kolekcjoner historii
Dla Muzeum Pragi przygotowałem ulotkę edukacyjną, którą
można wziąć przy kasach. Szukałem w niej nietypowych rozwiązań, jeśli chodzi
chociażby o sposób rozkładania kartek. Jedno z moich ulubionych zleceń i
idealnie ilustrujące to, co pisałem o uczeniu się i dyskusji.
Kliknij w obrazek, by powiększyć.
European Cycling Challange
Po udanej współpracy z warszawskim ZDM w 2015 roku, zostałem
poproszony o zrobienie spotu i plakatów dla tegorocznej edycji ECC. To była
moje pierwsza animacja w życiu, bo jednak trzeba próbować nowych rzeczy, kiedy
się wie, że na pewno zrobi się coś przynajmniej na poziomie. Patrząc po
prostych animatikach, jakie są spotykane często na ekranach tramwajów i
autobusów, jestem zadowolony z siebie, że wykorzystałem czas nad tym zleceniem,
by poćwiczyć ruch, plany, przejścia i przemycić moją komiksową praktykę ilustrowania
realnych rzeczy w metaforyczny sposób (transformacja samochodów w rowery).
Apostrof
Olga i ja zostaliśmy poproszeni o pasek na potrzeby gazetki
festiwalowej. Prosiłem Olgę o różne tropy i pomysły, które potem zacząłem lepić
i formować. Miałem już doświadczenie w tej materii po „Zapętleniu” i wydaje mi
się, że wyszło coś ciekawego i dla fanów Pilcha i Głowackiego, jak i dla
nieznających ich twórczości zbytnio.
Warsztaty i spotkania:
Zlecenia są super i zazwyczaj pozwalają szybko dużo zarobić,
ale o wiele ciekawsze są dla mnie warsztaty, wymiana wiedzy, jaka następuje. Bo
nigdy nie prowadzę warsztatów z myślą, że to JA uczę, a inni UCZĄ SIĘ. Lubię
podchwytywać nietypowe rozwiązania, którymi zwłaszcza potrafią zaskoczyć
dzieci. Podczas warsztatów asamblażowych w warszawskiej Królikarni z
przedszkolakami, byłem zaskoczony, gdy zamiast liści, jedna dziewczynka chciała
nakleić na kartkę znaleziony w trawie samochodzik. Podchwyciłem to i zaczęły
powstawać bardzo ciekawe kompozycje połączone ze śmieci, liści i elementów
rysowanych.
W tym roku prowadziłem zajęcia dla dzieci w Muzeum Pragi i
wspomnianej Królikarni. Odwiedziłem Częstochowę, by poprowadzić zajęcia z
narracji dla młodzieży i dorosłych w ramach Willi Kreatywnych Działań.
Warsztaty w Częstochowie. Zdjęcie: Adam Florczyk
I wisienka na torcie – zostałem zaproszony do krakowskiego MOCAK-u,
by porozmawiać z Pawłem Timofiejukiem i Jerzym Szyłakiem o powieściach
graficznych. Całe spotkanie zostało zarejestrowane i jest do obejrzenia:
Nadchodzące projekty.
Przede wszystkim po zeszłym roku, gdzie przeważały zlecenia,
w tym skupiłem się na albumie. Zlecona mi przez Wojtka Szota w grudniu 2014
roku adaptacji powieści Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata po
dokładnym researchu i cyzelowaniu scenariusza, dopiero w kwietniu 2016 ruszyła
z kopyta. Obecnie mam narysowanych i pokolorowanych 52 strony ze 140. Mam
ostateczne dialogi napisane dla około 70 stron. Premiera albumu, który obecnie
ma już własny tytuł – Ja, Nina Szubur powinna odbyć się w lipcu 2017 roku i
wszystko wskazuje na to, że się uda.
Kliknij w obrazek, by powiększyć.
Żeby nie oszaleć nad jednym projektem, zacząłem pisać rzeczy
poboczne. Przez ostatni rok napisałem trzy.
Pierwsza rzecz, to scenariusz do antologii wrestlerskiej
Bartka Glazy, zwanego Henrykiem, 7x7. Poza mną scenariusze napisali m. in Grzegorz Janusz,
Bartosz Sztybor i Robert Popielecki. Ja swój pomysł zakorzeniłem we wspaniałym
i mocnym filmie R.W. Fassbindera, Dlaczego Pan R. oszalał i oparłem go na
prawdziwej historii ze świata amerykańskiego wrestlingu. Gdy Bartek narysował
moją siedmiostronicową nowelkę, to aż mnie ciarki przeszły – co innego
wyobrażać coś sobie, a co innego widzieć to i to w taki, a nie inny sposób
oddane. Bardzo czekam na premierę, też pewnie w połowie 2017 roku, bo rysunki Bartka bardzo działają na emocje. Zresztą nowelka do
scenariusza Sztybora wygrała Grand Prix na MFKiG i niewątpliwie ogromna zasługa
w tym warstwy wizualnej właśnie.
Kliknij w obrazek, by powiększyć.
Następne dwie rzeczy, które napisałem, to książki dla
dzieci. Uwielbiamy czytać z Gretą, moją czteroletnia córką i to była kwestia
czasu, nim sam coś dla niej napisałem. I tu wracam do początku dzisiejszego
wpisu. Zdecydowałem, że NAPISZĘ książki, ale oddam je we właściwsze ręce -
ludzi którzy wytworzą swoimi ilustracjami właściwy dla danej książeczki klimat,
jakiego ja ze swoim dość topornym realizmem rysunkowym nigdy bym nie oddał.
Pierwsza napisana książeczka, i będąca na finiszu, jeśli
chodzi o rysunek, to Burze kuchenne i bestie bezsenne. Rzecz jest o
dziewczynce i jej rodzicach, którzy szukają sposobów na porozumienie się ze
swoją córką w kwestiach sprzątania, zasypiania i przygotowywania się do
przedszkola. Maciej Łazowski to człowiek, z którym od lat próbowaliśmy coś zrobić - prawie nawet udało nam się założyć studio graficzne! - ale inne tryby działania (ja potrzebuję długich form, Maciek raczej od kolejnych długich form się odżegnuje), nie pozwalały nam znaleźć wspólnego terenu. Do czasu! Maciek odnalazł się w ilustracji dziecięcej, a ja miałem gotowy w głowie scenariusz książki dziecięcej. A jako że najbardziej mi się podoba to, co magister Łazowski wyrabia przy Głosach w mojej głowie - ustaliliśmy formułę prostych, analogowych ilustracji podpierających tekst. Poniżej próbka, jeszcze bez koloru:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz