BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

środa, 2 listopada 2016

Podsumowanie roczne i zapowiedzi nowych projektów

To jest tekst z cyklu TLDR. Na początku jest esej, potem kilka słów o zrealizowanych w tym roku projektach, a to co najciekawsze, czyli zapowiedzi przyszłorocznych publikacji, jest na dole, więc możecie od razu tam zeskrolować.

*** 

I kończy się kolejny rok. Od 2014 mój kalendarz się przestawił, gdy zostałem pod koniec października zwolniony z pracy na słuchawce i zaczęło się moje nowe, trwające wciąż życie właściwe. O okolicznościach zmiany trybu życia możecie poczytać w zeszłorocznym podsumowaniu.

Ludzie mnie często pytają: „I co, żyjesz z komiksu?” Na pewno żyję z tego, że jestem autorem komiksów. Nigdy, niezależnie czy w portfolio, czy na spotkaniu z przyszłym zleceniodawcą, czy w jakichkolwiek innych okolicznościach, nie przedstawiam się inaczej niż: „Daniel Chmielewski, scenarzysta i rysownik komiksowy”. Bo tym jestem. I to już samo w sobie jest trudne zadanie. Studiowałem razem z Agatą Dudek i Małgorzatą Nowak. TO są ilustratorki. Studiowałem z Alicją Kobzą, Małgorzatą Frąckiewicz i Tomaszem Głowackim, z Urszulą Janowską i Filipem Tofilem. TO są graficy i graficzki. Każde z nas spędza lata dopracowując swój warsztat, ucząc się o swojej działce, i z lektur i z pracy i z bycia w pewnych środowiskach i związanych z nimi wydarzeniach. A jednocześnie śledząc to, co dzieje się w ogólnopojętej kulturze wizualnej, by nie zamykać się na nowe rozwiązania. Bo, jak zobaczycie pod koniec wpisu, nie ograniczam się tylko do sekwencji rysunków z dymkami. 

Próbuje rzeczy nowych, ale zakorzenionych w tym, co umiem robić - czyli powolne, ewolucyjne sprawdzanie się w przyległych dziedzinach.Staram się nie obniżać poziomu biorąc się za coś, co nie jest moją działką tylko po to, by zarobić. Jednocześnie, gdy przedstawiam swoje pomysły zleceniodawcom, robię to na swoich zasadach. Jeśli ktoś nie chce pomysłów Daniela Chmielewskiego, to wolę nie mieć zlecenia, niż tygodniami frustrować siebie, czuć ciężar związany z niezadowoleniem zleceniodawcy i ostatecznie stworzyć produkt, który nie nadaje się do portfolio. Bo wiadomo – kasę ze zlecenia się przeje, ale portfolio jest rosnącą w siłę wizytówką. Żeby było jasne – nie jestem butnym artychą, który musi mieć wszystko według swojej wizji. Zawsze rezerwuję sobie przy każdym zleceniu kilka dni albo więcej na research, zrozumienie zagadnienia, codzienne maile z pytaniami. Ja chcę się uczyć od swojego zleceniodawcy, zrozumieć jego pomysł. Ale też oczekuję, że zleceniodawca bierze mnie, bo wie co JA robię, a nie potrzebuje tylko rąk, którymi będzie kierował. Komunikacja, dyskusja, dobra chemia i właściwie na ostatnim miejscu pieniądze – tyle, bym był zadowolony pracując nad projektem, bym nie miał myśli typu: „Ktoś zarabia na mojej pracy”, „Mógłbym spędzać ten czas z rodziną, a go marnuję”.

Znów, żeby była jasność, pieniądze są ważne i nie są na ostatnim miejscu dlatego, że jestem lekkoduchem, tylko dlatego, że jest to część mojej szerszej strategii życiowej. Zależy mi na czasie z córką Gretą i żoną Olgą. I zależy mi na mojej autorskiej twórczości, bo nie przez nawet najładniejszą ulotkę, czy najzabawniejszy pasek reklamowy będę zapamiętany, a przez moje albumy. Bo jestem twórcą albumowym. Nie umiem memów. Nie umiem mediów społecznościowych. Nudzą mnie krótkie formy (czasem jakąś zrobię dla zabawy, rozerwania, ćwiczenia nowych trików, ale na potrafiłbym publikować tylko w antologiach, konkursach lub po prostu w Internecie). Te wybory i faktyczne się ich trzymanie znaczy, że żyję z tego co robię, ale pieniędzy mam w sam raz, by mieć na życie, wynajem mieszkania, czasem jakąś płytę muzyczną, no i jednak co miesiąc drobną sumę na konto oszczędnościowe (na czarną godzinę). Moje „żyję z komiksów” nie oznacza trzech obiadów na mieście tygodniowo, zakupów bez patrzenia na metkę, ubrań bo mi się podobają i co z tego, że już mam tyle a tyle marynarek.

Z drugiej strony moje życie kulturalne i towarzyskie jest wystarczająco bogate. Więc wystarczy trochę minimalistycznego podejścia do konsumpcji, dobra organizacja czasu i rozeznanie się w tym co się dzieje w moim mieście, by być szczęśliwym ze obecnego miejsca w życiu. Oczywiście, nie można też tego ukrywać, by nie zacierać realnego obrazu, że mam lepiej zarabiającą od siebie żonę (mnie nie stać na koty z hodowli, ale żonę stać, więc de facto mam dwa koty z hodowli). Ale dbamy o to, by uciec od innego niebezpiecznego, a często spotykanego w tym kraju modelu – mężczyzna artysta i jego autonomia / kobieta ciężko-pracująca i jeszcze zajmująca się sprawami domowymi. Moja autonomia trwa od wyszykowania Olgi i Grety i pożegnania ich rano do momentu, gdy odbieram Gretę z przedszkola. Ja robię większość obiadów (kiedyś broniłem się, że nie potrafię i nie robiłem wcale), ja sprzątam, piorę, zabieram Gretę na popołudnia, by Olga mogła w spokoju dokończyć obowiązki zawodowe, wreszcie ja kąpię córkę i czytam jej do snu. I uwielbiam to robić i umiem to robić.

To wszystko napisałem, by pokazać, że za pytaniem: „Czy żyjesz z własnej twórczości?” nie ma prostej odpowiedzi Tak/Nie. Albo nawet jeśli odpowiem „Tak”, to za tymi trzema literami kryje się ogrom rzeczy, które trzeba przepracować, i to nie raz i nie samemu, ale z bliskimi.

Tyle się rozpisałem o etyce zawodowo-życiowej, że tylko nakreślę kilka ciekawszych rzeczy, które się działy w tym roku.

Wybrane zlecenia:

Kolekcjoner historii

Dla Muzeum Pragi przygotowałem ulotkę edukacyjną, którą można wziąć przy kasach. Szukałem w niej nietypowych rozwiązań, jeśli chodzi chociażby o sposób rozkładania kartek. Jedno z moich ulubionych zleceń i idealnie ilustrujące to, co pisałem o uczeniu się i dyskusji.

Kliknij w obrazek, by powiększyć.

European Cycling Challange

Po udanej współpracy z warszawskim ZDM w 2015 roku, zostałem poproszony o zrobienie spotu i plakatów dla tegorocznej edycji ECC. To była moje pierwsza animacja w życiu, bo jednak trzeba próbować nowych rzeczy, kiedy się wie, że na pewno zrobi się coś przynajmniej na poziomie. Patrząc po prostych animatikach, jakie są spotykane często na ekranach tramwajów i autobusów, jestem zadowolony z siebie, że wykorzystałem czas nad tym zleceniem, by poćwiczyć ruch, plany, przejścia i przemycić moją komiksową praktykę ilustrowania realnych rzeczy w metaforyczny sposób (transformacja samochodów w rowery).



Apostrof

Olga i ja zostaliśmy poproszeni o pasek na potrzeby gazetki festiwalowej. Prosiłem Olgę o różne tropy i pomysły, które potem zacząłem lepić i formować. Miałem już doświadczenie w tej materii po „Zapętleniu” i wydaje mi się, że wyszło coś ciekawego i dla fanów Pilcha i Głowackiego, jak i dla nieznających ich twórczości zbytnio.


Warsztaty i spotkania:

Zlecenia są super i zazwyczaj pozwalają szybko dużo zarobić, ale o wiele ciekawsze są dla mnie warsztaty, wymiana wiedzy, jaka następuje. Bo nigdy nie prowadzę warsztatów z myślą, że to JA uczę, a inni UCZĄ SIĘ. Lubię podchwytywać nietypowe rozwiązania, którymi zwłaszcza potrafią zaskoczyć dzieci. Podczas warsztatów asamblażowych w warszawskiej Królikarni z przedszkolakami, byłem zaskoczony, gdy zamiast liści, jedna dziewczynka chciała nakleić na kartkę znaleziony w trawie samochodzik. Podchwyciłem to i zaczęły powstawać bardzo ciekawe kompozycje połączone ze śmieci, liści i elementów rysowanych.























W tym roku prowadziłem zajęcia dla dzieci w Muzeum Pragi i wspomnianej Królikarni. Odwiedziłem Częstochowę, by poprowadzić zajęcia z narracji dla młodzieży i dorosłych w ramach Willi Kreatywnych Działań














Warsztaty w Częstochowie. Zdjęcie: Adam Florczyk 

Miałem  zorganizowany przez Multiprops czteroczęściowy cykl warsztatów dla dorosłych w warszawskim ZaczarowanymOgrodzie (bardzo pouczające dla mnie – jednak cykl daje o wiele więcej możliwości – uczestnicy poznają się, więcej dyskutują i więcej na pewno wynoszą). 

I wisienka na torcie – zostałem zaproszony do krakowskiego MOCAK-u, by porozmawiać z Pawłem Timofiejukiem i Jerzym Szyłakiem o powieściach graficznych. Całe spotkanie zostało zarejestrowane i jest do obejrzenia:



Nadchodzące projekty.

Przede wszystkim po zeszłym roku, gdzie przeważały zlecenia, w tym skupiłem się na albumie. Zlecona mi przez Wojtka Szota w grudniu 2014 roku adaptacji powieści Olgi Tokarczuk Anna In w grobowcach świata po dokładnym researchu i cyzelowaniu scenariusza, dopiero w kwietniu 2016 ruszyła z kopyta. Obecnie mam narysowanych i pokolorowanych 52 strony ze 140. Mam ostateczne dialogi napisane dla około 70 stron. Premiera albumu, który obecnie ma już własny tytuł – Ja, Nina Szubur powinna odbyć się w lipcu 2017 roku i wszystko wskazuje na to, że się uda.

Kliknij w obrazek, by powiększyć.

Żeby nie oszaleć nad jednym projektem, zacząłem pisać rzeczy poboczne. Przez ostatni rok napisałem trzy.
Pierwsza rzecz, to scenariusz do antologii wrestlerskiej Bartka Glazy, zwanego Henrykiem, 7x7. Poza mną scenariusze napisali m. in Grzegorz Janusz, Bartosz Sztybor i Robert Popielecki. Ja swój pomysł zakorzeniłem we wspaniałym i mocnym filmie R.W. Fassbindera, Dlaczego Pan R. oszalał i oparłem go na prawdziwej historii ze świata amerykańskiego wrestlingu. Gdy Bartek narysował moją siedmiostronicową nowelkę, to aż mnie ciarki przeszły – co innego wyobrażać coś sobie, a co innego widzieć to i to w taki, a nie inny sposób oddane. Bardzo czekam na premierę, też pewnie w połowie 2017 roku, bo rysunki Bartka bardzo działają na emocje. Zresztą nowelka do scenariusza Sztybora wygrała Grand Prix na MFKiG i niewątpliwie ogromna zasługa w tym warstwy wizualnej właśnie.



























Kliknij w obrazek, by powiększyć.

Następne dwie rzeczy, które napisałem, to książki dla dzieci. Uwielbiamy czytać z Gretą, moją czteroletnia córką i to była kwestia czasu, nim sam coś dla niej napisałem. I tu wracam do początku dzisiejszego wpisu. Zdecydowałem, że NAPISZĘ książki, ale oddam je we właściwsze ręce - ludzi którzy wytworzą swoimi ilustracjami właściwy dla danej książeczki klimat, jakiego ja ze swoim dość topornym realizmem rysunkowym nigdy bym nie oddał.

Pierwsza napisana książeczka, i będąca na finiszu, jeśli chodzi o rysunek, to Burze kuchenne i bestie bezsenne. Rzecz jest o dziewczynce i jej rodzicach, którzy szukają sposobów na porozumienie się ze swoją córką w kwestiach sprzątania, zasypiania i przygotowywania się do przedszkola. Maciej Łazowski to człowiek, z którym od lat próbowaliśmy coś zrobić - prawie nawet udało nam się założyć studio graficzne! - ale inne tryby działania (ja potrzebuję długich form, Maciek raczej od kolejnych długich form się odżegnuje), nie pozwalały nam znaleźć wspólnego terenu. Do czasu! Maciek odnalazł się w ilustracji dziecięcej, a ja miałem gotowy w głowie scenariusz książki dziecięcej. A jako że najbardziej mi się podoba to, co magister Łazowski wyrabia przy Głosach w mojej głowie - ustaliliśmy formułę prostych, analogowych ilustracji podpierających tekst. Poniżej próbka, jeszcze bez koloru:





Druga książeczka jest poważniejsza, choć tez adresowana do starszych przedszkolaków i dzieci zaczynających szkołę. Dotyczy urbanistyki i autonomii życiowej. I gdy próbowałem sobie wyobrazić, jeszcze na etapie wymyślania historii, jak pokazać człowieka i miasto w atrakcyjny dla dziecka (i nie tylko) sposób, przez co rozumiem pobudzający do myślenia, ale jednocześnie przedstawiający jakąś realność, w którą chce się wejść, a nie suchy, minimalistyczny, estetyzm - zobaczyłem przed oczami obrazy Magdy Rucińskiej. I jakaż była moja radość, gdy Magda postanowiła wejść w ten projekt! Poniżej prezentuję próbkę kilku z kilkunastu już skończonych prac do książki pt. Miasto Złotej.




Kliknij w obrazek, by powiększyć.

Więcej o powyższych projektach będziemy pisać, gdy zostaną ustaleni wydawcy, daty, etc. Ale czuję, że rok 2017 będzie, przynajmniej dla mnie i osób, z którymi współpracuję, bardzo, bardzo ciekawy! 

Brak komentarzy: