Tabuny odwiedzających z Alei Komiksu, by zobaczyć kto spaprał polską wersję okładki From Hell. Mówi pan Sebastian Jaster: Poza tym ktoś tam u Timofa i Cichych Wspólników sobie popłynął w photoshopie cieniując lewy górnych róg okładki. Po co? Dla klimy???
Tak, panie Sebastianie. Dla klimy. Bo ja lubię takie klimaty i naumyślnie z timofem przysłoniliśmy Rozpruwaczowi twarz tytułem. A zrobiliśmy to, bo... możemy! Ha! Niech (o)kalają okładkę Prosto z piekła niezliczone warstwy fotoszopowe!
***
I po eMeFKa. Może to wciąż krążący w żyłach alkohol, ale dla mnie było to przeżycie cudowne. Tyle się działo, że nie dało się nawet połowy rzeczy zobaczyć. I dobrze. Na tym powinien polegać festiwal, że stawia Cię co chwila przed wyborami tragicznymi. No może tu te wybory nie były aż tak tragiczne, jak podczas festiwalu filmowego w Cieszynie, gdzie nawet chodząc na pięć filmów dziennie czasem musiało się odpuścić i żałować, nawet oglądając w tym samym czasie inne arcydzieło, ale ważne, że się działo.
Była szansa odnowić stare znajomości (niektóre sięgające aż do lutego 2008 - ach, dobre czasy), i wreszcie uścisnąć prawice wielu ludzi znanych dotychczas wirtualnie.
Nie miałem aparatu, nie byłem na wielu spotkaniach, więc wymienię kilka chwil, które dla mnie będą wspaniałym skarbem w pamięci.
Comic Fight Club - rysnąłem sobie w 25 minut na dużym formacie postać ze swoich dziecięcych komiksów - Gumbo, rozwalającego zombiaków shotgunem. Ale się adrenalina wydzieliła. Nie dość, że tłumy się zbierały, by to oglądać, to poza kilkoma projektami nie narysowałem niczego od miesięcy, więc byłem mocno zardzewiały przystępując do sztalugi. Zadowolony jestem z efektu, bo chociaż komiksy mojego autorstwa mogą na to nie wskazywać, to jestem wielkim fanem zombiaków i bezmózgiej rozwałki. Ostatnio z bratem w ramach zaliczania klasyków (nie do końca zombiakowych) nadrobiliśmy Cannibal Holocaust.
Wiersz Bartka Sztybora przeczytany przez niego po otrzymaniu pierwszej nagrody (wraz z Karolem Barskim) za konkursowy komiks Łańcuchy pokarmowe terenów zalesionych. W gazetce festiwalowej dali następującą wersję, choć coś mi się wydaje, że brzmiało to ciut ciut inaczej:
emefkaTak, panie Sebastianie. Dla klimy. Bo ja lubię takie klimaty i naumyślnie z timofem przysłoniliśmy Rozpruwaczowi twarz tytułem. A zrobiliśmy to, bo... możemy! Ha! Niech (o)kalają okładkę Prosto z piekła niezliczone warstwy fotoszopowe!
***
I po eMeFKa. Może to wciąż krążący w żyłach alkohol, ale dla mnie było to przeżycie cudowne. Tyle się działo, że nie dało się nawet połowy rzeczy zobaczyć. I dobrze. Na tym powinien polegać festiwal, że stawia Cię co chwila przed wyborami tragicznymi. No może tu te wybory nie były aż tak tragiczne, jak podczas festiwalu filmowego w Cieszynie, gdzie nawet chodząc na pięć filmów dziennie czasem musiało się odpuścić i żałować, nawet oglądając w tym samym czasie inne arcydzieło, ale ważne, że się działo.
Była szansa odnowić stare znajomości (niektóre sięgające aż do lutego 2008 - ach, dobre czasy), i wreszcie uścisnąć prawice wielu ludzi znanych dotychczas wirtualnie.
Nie miałem aparatu, nie byłem na wielu spotkaniach, więc wymienię kilka chwil, które dla mnie będą wspaniałym skarbem w pamięci.
Comic Fight Club - rysnąłem sobie w 25 minut na dużym formacie postać ze swoich dziecięcych komiksów - Gumbo, rozwalającego zombiaków shotgunem. Ale się adrenalina wydzieliła. Nie dość, że tłumy się zbierały, by to oglądać, to poza kilkoma projektami nie narysowałem niczego od miesięcy, więc byłem mocno zardzewiały przystępując do sztalugi. Zadowolony jestem z efektu, bo chociaż komiksy mojego autorstwa mogą na to nie wskazywać, to jestem wielkim fanem zombiaków i bezmózgiej rozwałki. Ostatnio z bratem w ramach zaliczania klasyków (nie do końca zombiakowych) nadrobiliśmy Cannibal Holocaust.
Wiersz Bartka Sztybora przeczytany przez niego po otrzymaniu pierwszej nagrody (wraz z Karolem Barskim) za konkursowy komiks Łańcuchy pokarmowe terenów zalesionych. W gazetce festiwalowej dali następującą wersję, choć coś mi się wydaje, że brzmiało to ciut ciut inaczej:
emefka
emefka
wspaniale zdobywa się nagrody na emefka
Sztybor to szołmen, jakich mało i do tego ma talent. Gratuluję raz jeszcze publicznie jemu, Karolowi i Piotrkowi Nowackiemu fantastycznych dwóch komiksów konkursowych.
Zdobywca pierwszego miejsca (wśród profesjonalistów) w konkursie - komiks Z bogiem, ma miłości! Czechów - Tomasa Prokupka i Karela Jerie. Chłopaki wykazali się znajomością historii komiksu, idealnym zrozumieniem różnych języków komiksowych i zaserwowali nam ironiczną i trafną opowieść tak o samym medium, jak i problemach, z jakimi borykają się prawie wszyscy jego twórcy.
Lokalizacja wystawy Manary, Czechów i Słowaków (Muzeum włókiennictwa) i lokalizacja imprezy towarzyszącej (Łódź Art Center) - za ten łódzki klimat, którzy sami Łodzianie pewnie woleliby zmienić na coś mniej zdezelowanego, ale który dla wielu przyjezdnych, jak i samego Lyncha, jest esencją tego miasta.
Wybory Miss Festiwalu. Co prawda moja Olimpia przepadła w tłumie, ale niesamowicie było patrzeć na Manarę rysującego szczegółową, anatomicznie doskonałą kobietę bez jakiegokolwiek szkicu, ani modelu.
Mawil - co prawda nie wymieniłem z nim ani słowa, ale kiedy tylko ten mały, wesoły Niemiec zjawiał się gdzieś, od razu wszystko wydawało się radośniejsze. Jego rysunki na Miss Festiwalu i w Comic Fight Club były inteligentne i zabawne, a on sam, ze swoją miłością do polskiej muzyki z lat 60. i 70. i strojem z innej epoki, był jakby dobrym duszkiem podróżującym w czasie. Może dlatego bałem się podejść i zagadać, bo ten konstrukt, jaki sie narodził w mojej głowie, był zbyt piękny, by go narażać na szwank, czyli konfrontację z rzeczywistością. I wielki szacun dla Mawila za nadzór nad obcojęzycznymi wydaniami swoich komiksów. Ziniolowi przesłał czcionkę zrobioną z własnego pisma (z polskimi znakami!), a nim Kultura Gniewu dała Możemy zostać przyjaciółmi do druku, on poprosił znajomą Niemkę znającą nasz język, by przejrzała z nim polskie wydanie i wyłapała jakiekolwiek odstępstwa od oryginału.
Kultura panująca na festiwalu - Dostałem od Marcina Podolca egzemplarz Ser-ca. Trzy godziny później chcę go przejrzeć, gdy, o zgrozo, okazuje się, iż w plecaku go nie ma! Został w sali 221. I co ja powiem Marcinowi? - myślę, biegnąc do sali, w której odbyło sie od tamtego czasu już kilka spotkań - On mi to wiezie przez pół kraju, a ja ot tak, zostawiam gdzieś bez chociażby zerknięcia. Wbiegam tuż przed jakimś spotkaniem, sala pełna (chyba nie zdarzało się to w jej przypadku zbyt często), ale tam, pośród tłumu, jedno niezajęte krzesło, na którym leży... mój egzemplarz Ser-ca! No, w holiłód by takiego cheesy happy endu nie wymyślili!
Oczywiście nie będę tu wymieniał wszystkich towarzyskich spotkań, wymian zdań, propozycji, spacerów, wspólnych dań i toastów, ale wszyscy, z którymi rozmawiałem chyba po mnie widzieli, że się z tych spotkań bardzo cieszyłem.
A ze spotkań oficjalnych, programowych, to byłem na rozmowie z Tanino Liberatore, z Mawilem i spotkaniu o Ziniolu i Znakomiksie. Podczas tego ostatniego nic specjalnie chyba nie zostało powiedziane, zresztą praktycznie nikogo nie było, a ja myślałem tylko o tym, że za mały kubeczek kawy wydałem 5.70 (słownie: pięć siedemdziesiąt) PeeLeNów. Spotkanie z Mawilem prowadzone było przez Szymona Holcmana. Widać, że to kumple, bo rozmawiali na luzie i dali nam wgląd w różne aspekty życia komiksiarza, o których się zazwyczaj nie mówi. Nie przywołam dokładnie o czym mówili, bo wtedy myślałem o tym gdzie kupić kawę za mniej niż 5.70, ale było o muzyce, o podejściu autora do zagranicznych wydań, o jego powiązaniach z Polską i samych komiksach. Na spotkaniu z Liberatore było stosunkowo mało osób, ale po dość niemrawym łamaniu lodów, zaczęło się zadawanie pytań ze wszystkich stron sali. Ja sam nic jego nie czytałem ani nie widziałem, kojarzę tylko tytuł RanXerox i suknię władczyni Egiptu z filmu Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, którą Włoch zaprojektował. Suknia pierwsza klasa, przyznaję.
Jak coś się przypomni, to dopiszę. Na razie czekam na fotogalerie, by przeżyć to jeszcze raz. Zwłaszcza liczę na Jarka Obważanka, który ma najlepsze zdjęcia i najzabawniejsze podpisy. Tyle razy się na korytarzach mijaliśmy i znów nie powiedzieliśmy sobie cześć. Może następnym razem.
Lekturę komiksów zakupionych czas zacząć.
Do przeczytania.
2 komentarze:
Mam nadzieję, że Pani Oposowej się spodobają dedykacje, miło było sobie w końcu z Tobą chwilę porozmawiać, a zachęcony Twoimi... zachęceniami (tak właśnie) wziąłem z gou udział w bitwie komiksowej. Rysowaliśmy jedną postać równocześnie i podpisaliśmy ją wspólną ksywą kolgou. Miałeś rację, to była dobra zabawa.
...ale tabletek energetycznych nam nie dali.
Danielu, jaki jest do Ciebie mail?
nie mylę się, że zerodc@wp.pl ??
Prześlij komentarz