BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

sobota, 27 grudnia 2008

I po świętach

Jest jedna rzecz, która mnie denerwuje w obchodzeniu Bożego Narodzenia. No, co to może być? Może jego sztuczność? Albo zbytnie przesycenie reklamą. Możliwe, że brak tej rodzinności, którą pamięta się z dzieciństwa.

Nie. To co mnie denerwuje to ciągłe narzekanie młodych ludzi na wyżej wymienione rzeczy.

Wydaje mi się, iż jest to przysposobienie do bycia starą autobusową zrzędą. Bo przecież człowiek nie staje się zgredem z dnia na dzień, w swoje sześćdziesiąte urodziny. Nie! Dochodzi się do tego powolną drogą prób i błędów. A na co mogą narzekać ludzie w przedziale wiekowym 15-30 lat? Trochę za wcześniej, by zaczynać zdania od "Ach, ta dzisiejsza młodzież...", albo "Za moich czasów...", choć formuły te wkradają się w okolicach 25 roku życia.

Brak świąt w świętach jest idealnym tematem. Można go podjąć tak z bliskim znajomym, jak i przypadkowo napotkaną osobą, którą się skądś kojarzy, ale nie pamięta się jej imienia - ale skoro stanęliście obok siebie w tramwaju, to trzeba zagadać. Jest to temat bezpieczny, można w niego wpleść i politykę i religię, ale wcale nie trzeba. Nie trzeba się nawet zgadzać z rozmówcą w jakimś rozwiązaniu problemu, wystarczy połączyć siły przeciwko zjawiskom negatywnym.

Napiszę teraz coś, co może wydawać się Państwu nieprawdziwe, naciągnięte na potrzeby dowodu lub po prostu niezgodne z zasadami rządzącymi realnym światem. Proszę jednak o skupienie i przemyślenie tej kwestii, a nie odrzucaniu jej a priori.

W tym roku ani razu nie słyszałem piosenki Last Christmas.

Tak, jest to możliwe. Jest to możliwe w metropolii, jaką jest Warszawa. I nie zamknąłem się w wyciszonej kartonami po jajkach piwnicy. Jeździłem komunikacją miejską, chodziłem ulicami, wstępowałem do sklepów.

Nie włączałem za to Radia Zet. Nie oglądałem telewizji. Czytałem dzienną porcję wiadomości w sieci, filmy oglądałem na komputerze, muzyki słuchałem swojej. Do czasu wigilii było to Trans Am i The Residents. Potem były to fałszujące glosy mojej rodziny, i styrana, dwudziestoletnia kaseta audio Santa's favourite christmas carols. A potem była Siekiera. I Battles. O, jeszcze ubieraniu choinki towarzyszyli Black Ghosts. Skakałem przy nich po mieszkaniu jak idiota, pełen energii i radości, kosztując ciasta matki i adorując idealnie symetryczne drzewo, które kupiła.

Prezenty kupiłem dwudziestego czwartego grudnia. W kolejkach stałem najdłużej cztery minuty, bo największe tłumy już się przewaliły. Wiedziałem co kupić, bo wszyscy piszemy listy do świętego Mikołaja. Brat i ja robimy laurki, wymyślamy jakąś formułkę o tym, że byliśmy grzeczni. I listę opcji do wybrania. Od lat przyjmuję wyłącznie książki i komiksy. Nie chcę niespodzianek niespodziewanych. Chcę coś, co mi się przyda. I tak z listy kilkunastu, albo i kilkudziesięciu pozycji padnie na trzy, cztery, więc do ostatniej chwili zgaduję. Ale teraz mam na półce dwa wspaniałe komiksy, najnowszy zbiorek Różewicza, cudowną książkę ze szkicami Leonarda i niemniej cudowną książkę, o analizie transakcyjnej - "W co ludzie grają". Kończy się jakże optymistycznym zdaniem Być może oznacza to, że nie ma nadziei dla gatunku ludzkiego, a tylko dla poszczególnych jego przedstawicieli - i nie raz będę o niej tu pisał.

Niektórym takie listy mogą wydawać się zbyt wykalkulowane, za mało spontaniczne. To samo się tyczy listy życzeń redagowanej przez młodą parę przy okazji wesela. Niektórzy robią nawet internetowe ankiety, w których zaproszeni goście muszą coś zaznaczyć - kto pierwszy, ten ma większe pole wyboru prezentu, jaki kupi. Ale czy jest to tak straszne, jak się na pierwszy rzut oka wydaje? Zaręczam, że skomponowanie takiej listy (z odpowiednio dużą ilością opcji, by pozostawić element niespodzianki) jest dla osób takową listę redagujących wspaniałą zabawą. Umawianie się ze znajomymi lub z rodziną ("Ja kupię to, a ja to") też staje się świetną zabawą. Bo może ktoś ma pomysł na zabawny sposób opakowania talerzy. Albo ma zniżkę w księgarnii, gdzie jednocześnie i dla siebie przy okazji coś kupi.

Ojciec przed świętami podszedł do mnie i zapytał: Słyszałeś o czymś takim jak Mikstura? Połączenie komiksu i literatury! Co Ty na to, by Mikołaj ci to przyniósł? Przeczytałem wycięty z gazety artykuł i pomyślałem w duchu: Ojcze, doceniam to, że zauważyłeś, iż interesuję się komiksem i literaturą. Ale czy Ty naprawdę myślisz, że takie kuriozum może mieć jakąkolwiek wartość? To jest gówno, jako komiks i jako nędzne, płytkie żarciki z tendencyjnie dobranych książek! Późniejsza lektura recenzji Kamila Śmiałkowskiego i przejrzenie samego produktu w Trafficu utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Ale o tym dlaczego takie eksperymenty nie mają racji bytu kiedy indziej. Wracając do sedna - ojciec chciał dobrze. Ale gdyby kupił mi to coś, gdyby wydał swoje ciężko zarobione pieniądze na to, to co? Byłbym postawiony w kłopotliwej sytuacji. Musiałbym sie nieszczerze uśmiechnąć i zająć cenną przestrzeń na półce czymś nie mającym prawa do tej przestrzeni. Mógłbym to sprzedać, ale kosztowałoby mnie to dodatkowy wysiłek i ryzykowałbym, że ojciec kiedyś będzie chciał książkę tę pożyczyć i nakryłby mój niecny proceder. A co mają powiedzieć młode pary, rozpoczynające wszystko od zera, konfrontujący się na codzień z ogromem stresujących sytuacji. Co oni mają począć z niechcianymi prezentami? Proszę uświadomić sobie jedno:

Liczą się chęci jest usprawiedliwieniem. Jest powiedzeniem: Tak, ale. Jest jak pocieszanie kogoś zdaniem Ale inni mają gorzej. Ale inni mają lepiej, durniu! Chcesz ciągnąć swojego przyjaciela w dół, czy pokazać mu (osiągalne) perspektywy (jeśli tylko weźmie dupę w troki)?

Czy chęci są tak wspaniałe, gdy powodują zakłopotanie, kłamstwo i dodatkową, zbędną pracę?

Zatem... prezenty. Po kolacji i kolędach siadamy z rodziną i rozpakowujemy prezenty. Każdy po kolei. Ale wpierw musi zgadnąć co w środku. Ileż tu możliwości na wspaniałą zabawę! Sam kształt paczek często przysparza wiele powodów do śmiechu. Potem co poniektóre sugestie dotyczące zapakowanego przedmiotu. A wreszcie powolne zrywanie papieru. Kończąc temat - i ja bratu i ojciec mi w końcu sprezentowaliśmy rzeczy z poza listy. Ale wymaga to bardzo wnikliwego wgryzienia się w charakter drugiej osoby. I przede wszystkim - zupełne odcięcie swoich własnych pragnień. Nie ma miejsca na Myślę, że mu się spodoba. Jest tylko Jestem X. I prezent, który właśnie dostałem idealnie trafia w moje oczekiwania.

Przejdźmy do reklamy. Wszędzie wokół nas widac na bilbordach Mikołajów, renifery i prezenty. Ale przyjrzyjmy się. Jest zdjęcie produktu. Jest doklejony do tego tekst. I wreszcie jest doklejony element świąteczny. A właściwie, nie ubieramy, tylko rozbieramy - odłączmy element świąteczny, odejmijmy tekst i zostawmy ten niefortunny produkt na bilbordzie. A niech se leży. Czy stoi. Czy wisi w powietrzu. Operacja ta wymaga trochę skupienia, jak obrazki 3D wymagające zogniskowania wzroku na jednym punkcie za obrazkiem, by nakładające się obrazy w każdym oku połączone zostały w jedną trójwymiarową iluzję. Tylko że tu robimy odwrotnie. I nie siląc wzroku, tylko umysł. I nie chodzi oczywiście o dosłowne oddzielenie Mikołaja od telefonu komórkowego, tylko dostrzeżenie braku konotacji. Gdy operacja się powiedzie, możemy rozkoszować się stadami reniferów i lasami choinek, nie zauważając deptanych pod kopytami i przysypywanych igłami produktów.

Wreszcie rodzinność. Są pewne rytuały, które wyzwalają. Inne tłamszą. Gdy śpiewamy kolędy, nie jakość się liczy, a wspólne uczestnictwo. Gdy ktoś wypadnie z rytmu, to wybuchamy śmiechem i zaczynamy od kolejnej zwrotki. Gdy ciocia śpiewa zbyt powoli i grobowo, wytykamy to (żartobliwie, a nie złośliwie) i wybieramy piosenkę z szybszym tempem.

Zdjęcia, jeśli w ogóle jakieś się robi, są ograniczane do minimum i nieustawiane. Ojciec praktykował kiedyś ten rytuał i powodował tylko złość, bo niszczył wszelką spontaniczność. A teraz podnieś prezent, uśmiechnij się, odwróć się, weźcie ten kapeć, nie, jeszcze raz, no nie - mrugnęłaś!

Istotna jest równowaga między rytuałami, a niezobowiązującym wspólnym przebywaniem. Jeśli ciocia i matka chcą dzielić się opłatkiem, to w naszym małym gronie brat i ja możemy ustąpić. Bo nas to nic nie kosztuje, poza kilkoma wtórnymi słowami, a uśmiechy bliskich nam kobiet są wystarczającą nagrodą za kilkuminutowe "poświęcenie". Poza punktami programu robimy co chcemy. Brat i ja pójdziemy do innego pokoju pogadać; odwiedzając kuchnię po kolejną porcję ciasta zagadam z ciocią; ona z matką porozmawiają na swoje tematy. I tak ten czas mija.

Gdy zasypiam, mam na koncie (od końca): przeczytany komiks, czas spędzony z bratem, rozmowy z rodziną, zabawną grę prezentową, radosne śpiewanie, pyszną kolację, bieganie po mieście (w tym po piękniejszym niż w innych porach roku Nowym Świecie) i wspólne życzenie sobie wesołych świąt z ludźmi obsługującymi kasy (co potrafi czasem dzięki szczeremu uśmiechowi wyjść poza skostniały rytualizm i dać dodatkowy powód do uśmiechu) i poranne ubieranie choinki. Nie widzę w tym spisie ani rutyny, ani przykrych obowiązków, ani nieprzyjemnych wydarzeń.

Piszę to wszystko, bo też mam za sobą okres narzekania. Ale jak napisałem na samym początku, obawiam się, iż jest to etap przyuczający do jeszcze większego narzekania.

Młody Polaku! Nie oszukuj się, że będziesz inny niż te narzekające na wszystko "mohery", jeśli nie potrafisz odnaleźć Radości Świąt, która przez całe życie Tobie towarzyszy. Musisz tylko się trochę skupić i na powrót ją przyjąć.

8 komentarzy:

Łukasz Mazur pisze...

Dobry wpis.

Przed świętami powiedziałem sobie, że co by się nie działo, co by mnie nie irytowało, to są to jednak święta i rządzą się one swoimi prawami, więc nie ma co się bez sensu nerwić czy narzekać.

I wyszło na to, że to były jedne z lepszych w ostatnich latach, mimo ze tak bardzo od innych się nie różniły.

Michał Nowakowski pisze...

Danielu, nie znamy się, ale wpadłem na Twojego bloga i pozwoliłem sobie przeczytać wpis świąteczny, dodać do obserwowanych, a teraz jeszcze na dodatek bluźnierczo rozpocząć po imieniu ;P

Cieszę się, że przeczytałem ten wpis. Mi, dokładnie tak jak Tobie, najbardziej dokucza narzekanie. Przypuszczam, że na każdym kontynencie i w każdym kraju są masy ludzi narzekających, ale mam głupie przeczucie, że Polacy są w tym wyjątkowo nieźli.

Przy okazji zapraszam na mojego bloga gdzie również dodałem wpis poświąteczny (chociaż skupiłem się na innym aspekcie).

Pozdrawiam :)

Paweł Łyczkowski pisze...

Bardzo inspirujący wpis. Pomoże mi przetrwać następne święta (muszę go wtedy odkopać)

Anonimowy pisze...

PdBSAZ* miałem w gimnazjum 3 razy na tydzień na okoliczność obcowania z (nieco przekwitłą) zrzędo-nauczycielką niemieckiego. Edukacja kolejnych zrzędo-pokoleń trwa więc radośnie.

Zrzędziłem już, że to fajny - choć przejmujący - wpis?

*przysposobienie do bycia starą autobusową zrzędą

Anonimowy pisze...

A ja juz zrzedze. Najgorsze jest to ze zazwyczaj zauwazam to juz po fakcie i mimo ze obiecuje sobie ze juz nigdy wiecej to w koncu i tak sie łapię na kolejnym zrzedzeniu. A co do świątecznego wpisu to mam takie wrazenie ze u Ciebie wszystko musi byc zaplanowane i zapiete na ostatni guzik.Zadnej spontanicznosci. Co z tego ze na imprezie mozna sie wyluzowac, zapomniec o świecie i raz na jakis czas sobie pofolgowac skoro perspektywa nastepnego dnia jako zmarnowanego jest nie do zniesienia ? (przepraszam) A ja wole niespodzianki nawet jezeli sa nie trafione. Jaka radocha z tego ze dostalo sie dokladnie to co sie chcialo ? Moze ja mam z koleji zbyt lużne podejscie do wszystkiego ale odrobina spontanicznosci i takiego 'co bedzie to bedzie i tak bedzie fajnie' raz na jakis czas to cały fun w życiu. A pozatym kłóci mi sie tutaj Twoje 'down to earthness'(jakoś tak nic po polsku nie pasuje) z wewnętrznym dzieckiem. A może to wszystko nie tak?

Daniel Chmielewski pisze...

Do Arcza: Dzięki za świąteczny wpis. Jakoś miło już po wspomnieć coś miłego, a nie mówić tylko "No jak zwykle, siedzieliśmy przed telewizorem i wpieprzaliśmy" głosem pretensjonalnym. Chociaż nie wiem, to wszystko zaczyna przybierać już taki ton hipisowski niu-ejdżowy. Może trzeba stonować i rzucić na coś jakimś bluzgiem, by nie zrobiło się zbyt różowo, przytulaście i nieznośnie?

Do Równowago (nie wiem czy się odmienia): Michale! No to się poznamy. Zaintrygowałeś mnie swoim opowiadaniem w epizodach (bardzo podoba mi się pomysł z tym jak te wpisy/rozdziały współgrają) i obserwacjami z ciekawej perspektywy.

A hasło w Twoim dzienniku "Żyj tak, by dobrze brzmiało to na blogu" jest cudowny i zacznę go głosić znajomym. Trzeba by dopisać jako jedenaste przykazanie.

Do Pawła: Przywdzieję za rok na wydziałową wigilię białą togę i porozgłaszam wszystkim, by nie wpadli w świąteczne koleiny!

Do Kolca: A może to był jej rozpaczliwy sposób wołania o pomoc do Was, młodych? Przez tę zrzędliwą fasadę patrzyła na Ciebie błagalnym wzrokiem i mówiła w duchu: "Marcinie, użycz mi swej młodości, bądź antytezą, rozwesel mnie!" A Wy jak uparci staliście na stanowisku, że to Wy macie się uczyć od niej i nie będziecie wychodzić z tej roli, i przez Was pewnie już przegrała swoje życie! Chociaż może nie jest za późno, Marcinie? Odwiedź ją z bombonierą i wybaw ją ode złego!

Do Girl with curious hair:
No to mi dowaliłaś! Naprawdę, siedzę i myślę i nie wiem, nie wiem co odpowiedzieć. Wiem, że w liceum w pewnym momencie (po długim okresie obserwowania) zaczęły mnie drażnić pewne grupki znajomych, którzy byli wciąż spontaniczni, wciąż zabawowi. Zwłaszcza w pewnych alternatywnych kręgach przybierało to czasem formę: "Szybko, wymyślmy coś, by nie było nudno! O, ja stanę na jednej nodze! A ja zacznę śpiewać! A ja pobiegnę do kuchni i wrócę z dynią na głowie!" Czułem, że tu już nie chodzi o spontaniczne dziecięce zachowanie, a o podtrzymywanie gry za wszelką cenę. Bo gdyby wypadło się z roli, ujawniłyby się braki, ujawniłby się dystans między wieloma osobami w grupie, które nie miały ze sobą wiele wspólnego poza grą.

Jestem za spontanicznym wyrażaniem dziecka, ale w momencie, gdy istnieje ryzyko zniekształcenia tej ekspresji, wpędzenia się w rolę (gdy np. pewne zachowanie od razu wpędza Cię w grupie znajomych w rolę Błazna), to nie ma sensu tak wprost, jawnie. Lepiej wtedy innymi sposobami wyzwolić pewne ukryte w pozostałych ludziach podkłady. Podejść do kogoś i jako dorosły zagadać tak, by on sam czuł się mnie skrępowany, bardziej skory do szczerych zachowań.

To tak jak z punkiem. Można sobie siedzieć na barbakanie i żyć w skłocie i być na peryferiach. Jest to życie cudowne. Ale jeśli chce się innym coś przekazać, to trzeba wniknąć w system jak wirus, bo żaden facet w garniturze nie zerwie krawata i nie zacznie demolować pobliskiego McDonalda pod wpływem piosenki ulicznego grajka w obdartej kurtce.

Paweł Łyczkowski pisze...

Wiesz, tak sobie ostatnio pomyślałem, że jakby Patrick Bateman z American Psycho miał napisać coś o świętach, to byłoby coś podobnego.

Daniel Chmielewski pisze...

Haha! No, ja już rozłożyłem plastykową płachtę w pokoju gościnnym i czekam spokojnie na gości sylwestrowych.

Wszystkiego najlepszego w nowym roku!