PS. Tak nietypowo, na samym początku. Przeczytałem niniejszy wpis i czuję, że choć pewnie zazwyczaj sprawiam wrażenie aroganckiego dupka, to tym razem przesadziłem i emanuję arogancką dupkowatością na kilometr. Proszę o przymknięcie na to oka, bo po tych wszystkich miesiącach biczowania się i autokrytyki, jakoś chcę mieć ślad tego, że czasem też potrafię czuć się zajebiście, nawet jeśli nie ma bunkrów.
***
Nim przejdziemy do meritum - czy ktoś z Państwa ma gdzieś na płycie, kasecie, komputerze piosenkę Martyny Jakubowicz - Jak pusta puszka na śmietniku? Pewnej bliskiej osobie zależy na tym, by usłyszeć ten utwór, a nie widzę, by był na którymkolwiek albumie piosenkarki. A taki utwór istnieje i jest z początku lat 80. Byłbym wdzięczny za jakikolwiek trop.
***
Jeszcze w temacie muzyki - kupiłem sobie No line on the horizon U2. Kogo nie podrywa na nogi Discotheque, nie przeszywa ciarkami Please, w kim nie wyzwala dziwnych żądz Lemon, ten nie ma czego tu szukać. Ale to jest U2, którego mi brakowało. How to dismantle an atomic bomb jest niesłuchalne dla mnie. Nie mogę zdzierżyć. Do All that you can't leave behind też dopiero przekonała mnie Pani Oposowa i chyba właśnie ze względu na nasze wspomnienia teraz lubię ten album. No line... jest dla U2 tym, czym In Rainbows dla Radiohead. Nie wywracają wszystkiego do góry nogami, jak przy Achtung Baby i Kid A, ale są wynikiem tych wszystkich poszukiwań - popowych i eskperymentalnych. Wydałem na swój egzemplarz 77 złotych i opakowanie jest po prostu piekne. Digipak, książeczka z tekstami i zdjęciami - foliowe literki naklejone na czarne tła. Do tego rozkładany plakat. Sama okładka jest tak fantastyczna w swoim minimalizmie, że mógłbym mieć zdjęcie pana Hiroshi Sugimoto zamiast okna w pokoju. Do tego jak się włoży tę płytę za 77 złotych (tańsze wersje nie działają w ten sposób) do komputera, to można wejść na podstronę U2, z której można ściągnąć legalnie film Antona Corbijna - Linear. Niestety jeszcze nie oglądałem - czasu jakoś brak.
***
Już w najbliższą sobotę (14 lutego) zaczynają się dwudniowe
Warszawskie Spotkania Komiksowe.
Są w centrum miasta, w kinie Palladium (vis a vis świętej pamięci Relaxu) i wstęp jest wolny. Serdecznie zapraszam - będą spotkania z twórcami, bitwa komiksowa, wykłady i giełda.
Jeśli nie napadnie mnie chandra i nie ucieknę na łikend do innego miasta, to w sobotę o 16.45 będę na dużej scenie asystował w spotkaniu z Christophem Heuerem, autorem Pierwszej wiosny. Komiks ukazuje ostatnie dni II WŚ, ale nie uświadczymy to pól bitewnych i wielkich postaci historycznych. Cała akcja praktycznie dzieje się wokół jednej kamienicy, a bohaterami są jej mieszkańcy. Pan Heuer opowie trochę o tej noweli graficznej, jak i o Childhoodstories, ciekawym nielinearnym projekcie komiksowym również dotyczącym drugiej wojny światowej i bazującym na wywiadach przeprowadzonych wśród ludzi, którzy przeżyli to na własnej skórze. Pan Heuer jest bardzo miłym, otwartym człowiekiem, na co dzień wykładowcą, więc na pewno spotkanie będzie interesujące.
Jakoś w tych okolicach (miejmy nadzieję, że przed lub po) będzie miało miejsce spotkanie z redakcją Ziniola. Ostatnio mocno zaangażowałem się w projekt Dominika Szcześniaka. To zaangażowanie najwidoczniejsze jest w zmienionym lejałcie papierowej wersji magazynu, jak i internetowej wersji magazynu. Wciąż cierpię na blok pisarski (nie licząc gawędziarskich notek w Pubie pod Picadorem), więc tekstów moich w Ziniolu nie znajdziecie, za to popełniłem komiks, ale o tym za chwilę. Gorąco polecam sam magazyn. W najnowszym numerze warto zwrócić uwagę na kolejną instalację Dominika Szceśniaka o undergroundzie amerykańskim, w tym o jego najsłynniejszym przedstawicielu, Robercie Crumbie. Warto też zwrócić uwagę podsumowanie zeszłego roku przez zagranicznych gości Ziniola i na wywiad z Jasonem Lutesem, autorem Berlina i Karuzeli głupców. Komiksy w samym magazynie są na bardzo wysokim poziomie tak formalnie i treściowo i można je właściwie wrzucić do szufladek "obyczajowe" lub "surealistyczne". (Nie)stety żadnych facetów w rajtuzach nie ma.
Najnowszy numer ma dwie przednie okładki. Pierwsza jest autorstwa Whilce'a Portacio, z którym jest wywiad wewnątrz. Drugą, autorstwa Krzysztofa Tryka, wybrałem ja w ramach interdyscyplinarnego promowania na okładkach komiksów Krzysztofów nie związanych z komiksem. Pierwszymi takimi przykładami były okładki Powidoku i Serca wilkołaka, z którymi pomógł mi Krzysztof Kasprzak.
***
Jeśli szukają Państwo ciekawej, angażującej lektury komiksowej, polecam Mały świat Golema, który na dniach trafił do sprzedaży. Oczywiście nie polecam bezinteresownie, bo ja literowałem polską wersję. O samym liternictwie popełnię osobny artykuł. Teraz rzeknę tylko, że komiks Joanna Sfara jest pięknym utworem dotyczącym radości opowiadania, niczym Lizbon Story Wima Wendersa. Niech Was nie zmylą dziwne stworzenia na okładce - jest to zbiór bezpretensjonalnych obyczajowych scenek, w których odbiją się nasze własne wzloty i upadki. Od strony editorskiej Mały świat Golema jest po prostu doskonały. Po raz pierwszy nie mam się czego wstydzić, ani za co atakować drukarnię - Mroja Press wchodzi na wydawniczą scenę w świetle szczęśliwej gwiazdy.
***
Przez ostatnie miesiące do znudzenia pisałem o wszelkich kryzysach twórczych. Dzięki Bartkowi Biedrzyckiemu, Karolowi Kalinowskiemu (dzięki któremu dowiedziałem się o nowym albumie U2), Pawłowi Timofiejukowi i Bono wyszedłem z jednego z tych kryzysów, za co wspomnianym osobnikom ogromnie dziękuję. Zacząłem znów rysować. I do tego nie czułem takiej radości z rysowania od 2003 r., kiedy to redagowałem OKNO. 6 lat czekałem na to uczucie!
Wpierw po bezowocnych półrocznych przemyśleniach na temat: Czterej jeźdzcy apokalipsy, na który miały powstać komiksy do najnowszego Kolektywu, doznałem olśnienia z tydzień przed dedlajnem i choć zupełnie nie pamiętałem jak się rysuje, rzuciłem się do roboty i - oczywiście po dedlajnie - wybacz Bartku - oddałem siedmiostronicowy komiks pt. Kwadrans Mesjanistyczny, o którym już tu raz wspomniałem.
Następnie wyłonił się dedlajn oddania Ziniola do drukarni, a ja od kwietnia zeszłego roku, kiedy to przyjąłem scenariusz, ledwo co naszkicowałem kilka kadrów z 18 stronicowego komiksu do scenariusza timofa. Wtedy dowiedziałem się o nowym albumie U2 i nagle zyskałem siły, by pracować 20 godzin dziennie. Przyznaję, że mogło w tym też pomóc spożycie pół dwustugramowego słoika kawy rozpuszczalnej w trzy dni. Tak czy siak, chyba tylko 4 dni po dedlajnie komiks oddałem. I o dziwo drukarnia zdążyła wydrukować na WSK.
Tak oto powstał Zakład.
Chciałbym w tym miejscu rzucić trochę światła na pewną sprawę.
Nie uznaję modelu pracy "strona po stronie". Nie wyobrażam sobie tworzenia komiksu na czysto na tak zwanym fristajlu. Moje prace są kompozycyjnie bardzo skomplikowane. Nie piszę o tym w ramach przechwałki, tylko stwierdzam fakt.
Dla przykładu - łanszoty w Powidoku ułożone są według kilku porządków.
1. Chronologia życia Anny.
2. Nagromadzanie się problemów aż do oczyszczenia przez deszcz (co sygnalizuje taki a nie inny układ w spisie treści)
3. Zestawianie łanszotów obok siebie, by na rozkładówce w jakiś sposób ze sobą korespondowały (np. na zasadzie zbieżności lub rozbieżności opisywanych postaw)
Zakład, choć pozornie linearny i fabularnie prosty, jest najbardziej eksperymentatorskim komiksem, jaki dotychczas wykonałem. Chciałem stworzyć komiks czysty. Komiks, który nie jest storyboardem do animacji. Który wykorzystuje autonomiczne cechy medium. Zapewne niektórzy czytelnicy poczują się momentami lekko zdezorientowani lub zarzucą mi, że "niepotrzebnie wszystko rozciągnąłem". Do tych zarzutów ustosunkuję się we właściwym czasie.
Tak czy siak, jeśli chodzi o sposób pracy, to wpierw rozszkicowuję sobie całość. I właściwie już wtedy powstaje komiks. Czasem jakieś drobne zmiany wprowadzam przy szkicu A4, ale to kosmetyka. Wieszam wszystkie strony na ścianie i nad wszystkimi pracuję symultanicznie, dodając po kilka kresek do każdej, aż wszystkie są zapełnione.
Dlatego też, kiedy mówię że komiks będzie miał tyle i tyle stron, to znaczy że to się już nie zmieni, nawet jeśli skończę go dopiero za rok. Jeśli jest naszkicowany, to reszta jest odtwórcza (jeśli z kolei informuję w trakcie pracy o zmianie liczby stron to oznacza, że blefowałem i nie miałem nic zrobione, gdy podawałem pierwszą liczbę). Tak samo niemożliwą się staje odpowiedź na pytanie - "ile pracujesz nad jedną planszą?", albo, w przypadku ścigania się z dedlajnami - "Na której planszy już jesteś?"
Wspominam o tym, bo okazuje się, że nie jest to typowy model pracy i muszę często indywidualnie wszystkim tłumaczyć. Teraz jest to czarno na białym i będę po prostu odsyłał na bloga.
***
Po tym komiksowym maratonie doszedłem do dwóch wniosków. Po pierwsze, za bardzo zająłem się ostatnio komiksami i praktycznie przestałem być studentem Akademii Sztuk Pięknych. Czuję, że po WSK zrobię sobie przerwę. W całym tym swoim szczerym entuzjazmie nabrałem za dużo wody w płuca i się duszę. Będę gdzieśtam cośtam robił i pomagał tu i ówdzie, ale odkładam wszelkie okołokomiksowe rzeczy na bok na jakiś czas.
Drugi wniosek - spodobało mi się, że na WSK czytelnicy będą mogli z jednej strony zapoznać się z krótką, zabawną i formalnie aż do bólu tradycyjną formą (nawet dymki są nieporadne, jak przystało na dwudziestolecie międzywojenne - którą to epokę próbowałem oddać w sferze plastycznej, emulując grafiki Brunona Schulza). Z drugiej strony Ci bardziej wymagający będą mogli zmierzyć się z pretensjonalną, zupełnie poważną historią opowiedzianą eksperymentalnymi metodami. Jeśli uda mi się dobrze zorganizować czas, to uciekając przed zaszufladkowaniem będę chciał co roku na WSK i MFK prezentować dwie krótsze formy - tradycyjną-zabawną i poważną-eksperymentatorską. Krótka forma to znaczy przynajmniej 7 stron. Cokolwiek krótszego jakoś mnie mierzi i gdy czytam ziny złożone z dwu-, trzy stronicowych scenek, to po kilku takich komiksach nieprzerwanych czymś dłuższym czuję wręcz fizjologiczną niechęć do lektury.
***
To tyle tego było. Do zobaczenia na WSK (chyba że naprawdę napadnie mnie ta chandra)!
***
Nim przejdziemy do meritum - czy ktoś z Państwa ma gdzieś na płycie, kasecie, komputerze piosenkę Martyny Jakubowicz - Jak pusta puszka na śmietniku? Pewnej bliskiej osobie zależy na tym, by usłyszeć ten utwór, a nie widzę, by był na którymkolwiek albumie piosenkarki. A taki utwór istnieje i jest z początku lat 80. Byłbym wdzięczny za jakikolwiek trop.
***
Jeszcze w temacie muzyki - kupiłem sobie No line on the horizon U2. Kogo nie podrywa na nogi Discotheque, nie przeszywa ciarkami Please, w kim nie wyzwala dziwnych żądz Lemon, ten nie ma czego tu szukać. Ale to jest U2, którego mi brakowało. How to dismantle an atomic bomb jest niesłuchalne dla mnie. Nie mogę zdzierżyć. Do All that you can't leave behind też dopiero przekonała mnie Pani Oposowa i chyba właśnie ze względu na nasze wspomnienia teraz lubię ten album. No line... jest dla U2 tym, czym In Rainbows dla Radiohead. Nie wywracają wszystkiego do góry nogami, jak przy Achtung Baby i Kid A, ale są wynikiem tych wszystkich poszukiwań - popowych i eskperymentalnych. Wydałem na swój egzemplarz 77 złotych i opakowanie jest po prostu piekne. Digipak, książeczka z tekstami i zdjęciami - foliowe literki naklejone na czarne tła. Do tego rozkładany plakat. Sama okładka jest tak fantastyczna w swoim minimalizmie, że mógłbym mieć zdjęcie pana Hiroshi Sugimoto zamiast okna w pokoju. Do tego jak się włoży tę płytę za 77 złotych (tańsze wersje nie działają w ten sposób) do komputera, to można wejść na podstronę U2, z której można ściągnąć legalnie film Antona Corbijna - Linear. Niestety jeszcze nie oglądałem - czasu jakoś brak.
***
Już w najbliższą sobotę (14 lutego) zaczynają się dwudniowe
Warszawskie Spotkania Komiksowe.
Są w centrum miasta, w kinie Palladium (vis a vis świętej pamięci Relaxu) i wstęp jest wolny. Serdecznie zapraszam - będą spotkania z twórcami, bitwa komiksowa, wykłady i giełda.
Jeśli nie napadnie mnie chandra i nie ucieknę na łikend do innego miasta, to w sobotę o 16.45 będę na dużej scenie asystował w spotkaniu z Christophem Heuerem, autorem Pierwszej wiosny. Komiks ukazuje ostatnie dni II WŚ, ale nie uświadczymy to pól bitewnych i wielkich postaci historycznych. Cała akcja praktycznie dzieje się wokół jednej kamienicy, a bohaterami są jej mieszkańcy. Pan Heuer opowie trochę o tej noweli graficznej, jak i o Childhoodstories, ciekawym nielinearnym projekcie komiksowym również dotyczącym drugiej wojny światowej i bazującym na wywiadach przeprowadzonych wśród ludzi, którzy przeżyli to na własnej skórze. Pan Heuer jest bardzo miłym, otwartym człowiekiem, na co dzień wykładowcą, więc na pewno spotkanie będzie interesujące.
Jakoś w tych okolicach (miejmy nadzieję, że przed lub po) będzie miało miejsce spotkanie z redakcją Ziniola. Ostatnio mocno zaangażowałem się w projekt Dominika Szcześniaka. To zaangażowanie najwidoczniejsze jest w zmienionym lejałcie papierowej wersji magazynu, jak i internetowej wersji magazynu. Wciąż cierpię na blok pisarski (nie licząc gawędziarskich notek w Pubie pod Picadorem), więc tekstów moich w Ziniolu nie znajdziecie, za to popełniłem komiks, ale o tym za chwilę. Gorąco polecam sam magazyn. W najnowszym numerze warto zwrócić uwagę na kolejną instalację Dominika Szceśniaka o undergroundzie amerykańskim, w tym o jego najsłynniejszym przedstawicielu, Robercie Crumbie. Warto też zwrócić uwagę podsumowanie zeszłego roku przez zagranicznych gości Ziniola i na wywiad z Jasonem Lutesem, autorem Berlina i Karuzeli głupców. Komiksy w samym magazynie są na bardzo wysokim poziomie tak formalnie i treściowo i można je właściwie wrzucić do szufladek "obyczajowe" lub "surealistyczne". (Nie)stety żadnych facetów w rajtuzach nie ma.
Najnowszy numer ma dwie przednie okładki. Pierwsza jest autorstwa Whilce'a Portacio, z którym jest wywiad wewnątrz. Drugą, autorstwa Krzysztofa Tryka, wybrałem ja w ramach interdyscyplinarnego promowania na okładkach komiksów Krzysztofów nie związanych z komiksem. Pierwszymi takimi przykładami były okładki Powidoku i Serca wilkołaka, z którymi pomógł mi Krzysztof Kasprzak.
***
Jeśli szukają Państwo ciekawej, angażującej lektury komiksowej, polecam Mały świat Golema, który na dniach trafił do sprzedaży. Oczywiście nie polecam bezinteresownie, bo ja literowałem polską wersję. O samym liternictwie popełnię osobny artykuł. Teraz rzeknę tylko, że komiks Joanna Sfara jest pięknym utworem dotyczącym radości opowiadania, niczym Lizbon Story Wima Wendersa. Niech Was nie zmylą dziwne stworzenia na okładce - jest to zbiór bezpretensjonalnych obyczajowych scenek, w których odbiją się nasze własne wzloty i upadki. Od strony editorskiej Mały świat Golema jest po prostu doskonały. Po raz pierwszy nie mam się czego wstydzić, ani za co atakować drukarnię - Mroja Press wchodzi na wydawniczą scenę w świetle szczęśliwej gwiazdy.
***
Przez ostatnie miesiące do znudzenia pisałem o wszelkich kryzysach twórczych. Dzięki Bartkowi Biedrzyckiemu, Karolowi Kalinowskiemu (dzięki któremu dowiedziałem się o nowym albumie U2), Pawłowi Timofiejukowi i Bono wyszedłem z jednego z tych kryzysów, za co wspomnianym osobnikom ogromnie dziękuję. Zacząłem znów rysować. I do tego nie czułem takiej radości z rysowania od 2003 r., kiedy to redagowałem OKNO. 6 lat czekałem na to uczucie!
Wpierw po bezowocnych półrocznych przemyśleniach na temat: Czterej jeźdzcy apokalipsy, na który miały powstać komiksy do najnowszego Kolektywu, doznałem olśnienia z tydzień przed dedlajnem i choć zupełnie nie pamiętałem jak się rysuje, rzuciłem się do roboty i - oczywiście po dedlajnie - wybacz Bartku - oddałem siedmiostronicowy komiks pt. Kwadrans Mesjanistyczny, o którym już tu raz wspomniałem.
Następnie wyłonił się dedlajn oddania Ziniola do drukarni, a ja od kwietnia zeszłego roku, kiedy to przyjąłem scenariusz, ledwo co naszkicowałem kilka kadrów z 18 stronicowego komiksu do scenariusza timofa. Wtedy dowiedziałem się o nowym albumie U2 i nagle zyskałem siły, by pracować 20 godzin dziennie. Przyznaję, że mogło w tym też pomóc spożycie pół dwustugramowego słoika kawy rozpuszczalnej w trzy dni. Tak czy siak, chyba tylko 4 dni po dedlajnie komiks oddałem. I o dziwo drukarnia zdążyła wydrukować na WSK.
Tak oto powstał Zakład.
Chciałbym w tym miejscu rzucić trochę światła na pewną sprawę.
Nie uznaję modelu pracy "strona po stronie". Nie wyobrażam sobie tworzenia komiksu na czysto na tak zwanym fristajlu. Moje prace są kompozycyjnie bardzo skomplikowane. Nie piszę o tym w ramach przechwałki, tylko stwierdzam fakt.
Dla przykładu - łanszoty w Powidoku ułożone są według kilku porządków.
1. Chronologia życia Anny.
2. Nagromadzanie się problemów aż do oczyszczenia przez deszcz (co sygnalizuje taki a nie inny układ w spisie treści)
3. Zestawianie łanszotów obok siebie, by na rozkładówce w jakiś sposób ze sobą korespondowały (np. na zasadzie zbieżności lub rozbieżności opisywanych postaw)
Zakład, choć pozornie linearny i fabularnie prosty, jest najbardziej eksperymentatorskim komiksem, jaki dotychczas wykonałem. Chciałem stworzyć komiks czysty. Komiks, który nie jest storyboardem do animacji. Który wykorzystuje autonomiczne cechy medium. Zapewne niektórzy czytelnicy poczują się momentami lekko zdezorientowani lub zarzucą mi, że "niepotrzebnie wszystko rozciągnąłem". Do tych zarzutów ustosunkuję się we właściwym czasie.
Tak czy siak, jeśli chodzi o sposób pracy, to wpierw rozszkicowuję sobie całość. I właściwie już wtedy powstaje komiks. Czasem jakieś drobne zmiany wprowadzam przy szkicu A4, ale to kosmetyka. Wieszam wszystkie strony na ścianie i nad wszystkimi pracuję symultanicznie, dodając po kilka kresek do każdej, aż wszystkie są zapełnione.
Dlatego też, kiedy mówię że komiks będzie miał tyle i tyle stron, to znaczy że to się już nie zmieni, nawet jeśli skończę go dopiero za rok. Jeśli jest naszkicowany, to reszta jest odtwórcza (jeśli z kolei informuję w trakcie pracy o zmianie liczby stron to oznacza, że blefowałem i nie miałem nic zrobione, gdy podawałem pierwszą liczbę). Tak samo niemożliwą się staje odpowiedź na pytanie - "ile pracujesz nad jedną planszą?", albo, w przypadku ścigania się z dedlajnami - "Na której planszy już jesteś?"
Wspominam o tym, bo okazuje się, że nie jest to typowy model pracy i muszę często indywidualnie wszystkim tłumaczyć. Teraz jest to czarno na białym i będę po prostu odsyłał na bloga.
***
Po tym komiksowym maratonie doszedłem do dwóch wniosków. Po pierwsze, za bardzo zająłem się ostatnio komiksami i praktycznie przestałem być studentem Akademii Sztuk Pięknych. Czuję, że po WSK zrobię sobie przerwę. W całym tym swoim szczerym entuzjazmie nabrałem za dużo wody w płuca i się duszę. Będę gdzieśtam cośtam robił i pomagał tu i ówdzie, ale odkładam wszelkie okołokomiksowe rzeczy na bok na jakiś czas.
Drugi wniosek - spodobało mi się, że na WSK czytelnicy będą mogli z jednej strony zapoznać się z krótką, zabawną i formalnie aż do bólu tradycyjną formą (nawet dymki są nieporadne, jak przystało na dwudziestolecie międzywojenne - którą to epokę próbowałem oddać w sferze plastycznej, emulując grafiki Brunona Schulza). Z drugiej strony Ci bardziej wymagający będą mogli zmierzyć się z pretensjonalną, zupełnie poważną historią opowiedzianą eksperymentalnymi metodami. Jeśli uda mi się dobrze zorganizować czas, to uciekając przed zaszufladkowaniem będę chciał co roku na WSK i MFK prezentować dwie krótsze formy - tradycyjną-zabawną i poważną-eksperymentatorską. Krótka forma to znaczy przynajmniej 7 stron. Cokolwiek krótszego jakoś mnie mierzi i gdy czytam ziny złożone z dwu-, trzy stronicowych scenek, to po kilku takich komiksach nieprzerwanych czymś dłuższym czuję wręcz fizjologiczną niechęć do lektury.
***
To tyle tego było. Do zobaczenia na WSK (chyba że naprawdę napadnie mnie ta chandra)!
10 komentarzy:
jakoś znajomo mi wygląda przedostatni ustęp. :)
mam jednak szczerą nadzieję, że na WSK się pojawisz.
Wiele niepewności zasiał we mnie powyższy wpis. Br.
Nie siejta defetyzma chłopy. Dobrze to wygląda. Wprawdzie z jednej deklaracja odsunięcia, ale z drugiej wyraźna deklaracja regularnej pracy.
Cóż dodać?
Znasz temat na #5? ;)
\m/ rock on, Danielu! Fajnie było Cię poznac i połoczmenowac ;)
teraz tylko ja wygrzebię się ze swojego doła i energia popłynie obiegiem zamknietym.
kufa- jak baba w ciąży. jeden dzień super pałer a nastepnego nic tylko wyrwać kable. kiedy odwiedzałem panią od głowy, przynajmniej dostwałem recepty na pastylki, które mi regulowały jakoś funkcjonowanie. ale była jedna wada ich- mimo iż życie było piękniejsze- za cholerę nic nie mogłem wtedy narysować. bo i po co.kiedy wszystko jest git.
:)
Do Skarży: No i udało się wreszcie poznać na żywo. Krótko bo krótko, ale pierwsze koty za płoty. Mam nadzieję, że podroż powrotna minęła Wam spokojnie.
Do Kolca: Chyba niepewność została rozwiana. Zapewne jarosławskie biszkopty wpłynęły na tak owocną pracę.
Do Godai'ego: Już myślę o tym temacie od kiedy tylko go rzuciłeś. Coś czuję, że czas na kolejne autobio.
Do Roberta: Również cieszę się, że się poznaliśmy. W Łodzi pamiętam, że mijaliśmy się na ulicy i ja takie nieśmiałe "Cześć" rzuciłem i szybko wzrok odwróciłem. Taka wprawka. Dopiero teraz odważyłem się głośniej przywitać.
Do Karola: Nic mi nie mów o pastylkach. Próbowali mnie znów na nie namówić, ale wołam: Stanowcze niet! Już wole pół roku przeleżeć i potem stworzyć coś genialnego, niż łazić jak prozakowy cień, co to tylko egzystuje w błogim półżyciu bez ambicji. Trzymaj się, Karolu! Wierzę, że zaraz natrafisz na kolejny energetyzujący kawałek, co na nogi postawi!
Danielu, popraw literkę 'z' w tym poście bo jakaś niedopracowana..
(weryfikacja słowa: ababillo - brzmi jak nazwa jakiegos villaina z marvela)
Człowiek się stara, duma go rozpiera, a potem zero o samym komiksie, tylko, że ogonki. Ja chyba naprawdę na MFK rozłożę sobie stolik i każdy będzie mógł ze swoim egzemplarzem "Golema" przyjść, a ja mu wykorektoruję te ogonki.
Ababillo - faktycznie zacnie brzmi. Jak się czyta wstecz, to prawie Ali Baba. Potrzebuje tylko świtę 40 zombie-ninja-mutantów.
mam pytanie odnosnie Martyny jakubowicz i jej słynnej zaginionej piosenki ,,pusta puszka"
Czy odnalazłeś juz ?
Ja szukam jej bezskutecznie od 10 lat.
Pozdrawiam.
Czy znalazłeś może tą piosenkę Martyny Jakubowicz? Niesamowicie mi na niej zależy ..
Szukam jej od pewnego czasu, dla osoby, która tego czasu już nie ma za dużo ..
;)
Prześlij komentarz