BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

czwartek, 8 października 2009

NARESZCIE KOLEJNY DŁUGI WPIS NA KILKA ZIMNYCH JESIENNYCH WIECZORÓW czyli MFKiG JAKO PRETEKST DO PISANIA O TYM I OWYM

lub

KAŻDY, KOMU UDA SIĘ DOCZYTAĆ TĘ RELACJĘ DO KOŃCA JEST MASOCHISTĄ ZE ZBYT DUŻĄ ILOŚCIĄ WOLNEGO CZASU I POWINIEN ZACZĄĆ BRAĆ PSYCHOTROPY (MI POMOGŁY)

To nie jest tak, że znudziło mnie blogowanie. Po prostu u Olgi i mnie nie ma internetu, a do mieszkania matki i mojego superwypasionego kompa z supermegaszybkim łączem jest mi niespecjalnie po drodze, a jak już czasem do matki wpadnę, to starcza czasu na przeczytanie zaległych notek blogowych u znajomych i na opanowanie kolejnych zawodów w fejsbókowym Mafia Wars i skasowanie spamu ze skrzynki mejlowej. Ale skoro ostatnio w wywiadzie dla Kolorowych Zeszytów zachwalałem życie w sieci do tego stopnia, że właściwie negowałem meatspace i skoro ostatnio popełniłem wespół z Bartkiem Szymkiewiczem komiks jeszcze bardziej negujący wartość realu, muszę postarać się o większą spójność mnie i mojej twórczości. Bo jak chwalić sieć, to praktycznie – czynem, nie słowem. "Słowa, słowa, słowa", jak napisał Szekspir, a nie zamierzam kłócić się z autorytetem włoskiego wieszcza. Reasumując, wymyśliłem, że będę pisał swoje notki w formie dokumentów łerdowskich* w naszym mieszkanku na warszawskiej Woli, a potem je wrzucał podczas wizyt na Bemowie pomiędzy lekturą blogów i kolejnymi podbojami w Mafii. Czy kwestia spójności zostanie rozstrzygnięta pozytywnie – czas pokaże.

*Nie! Nie łerdowskich! Przeszedłem piekło z wklejaniem tego z łerda! W nołtpadzie trzeba pisać!

***

No, to odbył się Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w zeszły łikend. Jako komiksiarz mam obowiązek o tym wielkim wydarzeniu napisać i jako bloger muszę skorzystać z tej okazji, by nabić sobie oglądalność, nawet jeśli nie mam specjalnie o czym pisać. Tak przykazuje etos blogera, a z "wartościami, obyczajami, normami, wzorami postępowania składającymi się na styl życia i charakter danej grupy ludzi, określającymi jej odrębność" nie zamierzam się kłócić.

Na imprezę pojechaliśmy z Łukaszem Mazurem i Kasią Kapuścińską, która robiła za szofera. Wrażeniami z podróży podzieliła się Olga.
Umieszczam to zdjęcie, bo kojarzy mi się kolorystycznie z okładką komiksu Mroczny Rycerz Kontratakuje, a i okładka i to zdjęcie bardzo mi się estetycznie podobają. Cztery godziny w zupełnej izolacji od świata zewnętrznego pozwoliły Łukaszowi i Kasi zindoktrynować nas zespołem Flogging Molly, którego teraz też jesteśmy fanami.

Piątkowy biforek jak biforek. Cała masa znajomych, picie na umór. Do tego stopnia, że musiałem zostawić niedopitą szklankę piwa, co traktuję jako zupełne marnotrawstwo. Sobotni kac był tak ogromny, bo był głównie natury moralnej.

Poniżej pamiątkowe zdjęcie z piątku. Maciej Łazowski i Łukasz Babiel pokazują, że Łódź i Warszawa potrafią żyć w pokoju.
Co prawda Macieja "Ł" trochę zdrętwiało, ale miał w zapasie pudełeczko niebieskich pigułek. Łukasz swoją dawkę spożył przed imprezą, stąd też mimo późnej pory wciąż dumnie pręży swoje wielkie "W".

Wydarzeniem podczas biforka była premiera Skina. Nie dlatego, że jest to komiks treściowo bezkompromisowy i plastycznie piękny. Nie dlatego, że udało mi się dokonać niemożliwego i z tych materiałów, jakie dostałem, odrestaurować pełny komiks (oryginalne plansze już dawno zniknęły)*. Nie dlatego nawet, że jest to pierwszy komiks, w którego stopce widniejemy wspólnie z Olgą (choć pierwszą wspólną pracą komiksową było Essex County – tak, połączyła nas praca – ja zakochałem się w Olgi "onomatopejach", a Olga w moich "umiejętnościach fotoszopa"). Powodem, dla którego Skin był taką sensacją był fakt, że w świetle, jakie panowało w Łodzi Kaliskiej, czerwone literki na zielonym tle, przy drobnym poruszaniu komiksu, lewitowały nad komiksem! Mateusz Skutnik przez godzinę nie mógł oderwać wzroku.
Obok niego coraz bardziej zniecierpliwieni Karol Konwerski i Maciej Pałka.

Zafascynowani tym fenomenem, i nie bacząc na racjonalne wyjaśnienia timofa, wydawcy komiksu, wzięliśmy z Bartkiem Szymkiewiczem Skina do toalety (zwyczajowego miejsca spotkań komiksiarzy). Jakiż był nasz zawód, gdy okazało się, że w białym świetle literki nie lewitują.

Bartek do końca łikendu nie odzyskał humoru, nawet wtedy, gdy Piotr Nowacki wyraził zachwyt nad tym, jak pięknie Bartek komponuje się z czerwonym narożnikiem w Łodzi Kaliskiej.

* Polska wersja Skina nie powstałaby bez cennych rad Wojtka Grzegorka, któremu chcę podziękować czarno na białym w tym miejscu.

Czuję deficyt Daniela Chmielewskiego w fotorelacjach znajomych, więc dam se tu zdjątko siebie. Praca dobrego liternika nie kończy się z momentem skończenia albumu. Komiks zostaje w człowieku i zaczyna oddziaływać na inne sfery jego życia. Tu widać mnie jako skina, z przykrótkimi spodniami i glanami, jak rozmawiam ze Stefanem Stefańcem, autorem krótkich form komiksowych w Ziniolu i bratem swego bardziej znanego brata, Wojtka. Miałem nadzieję, że Peter Milligan, autor Skina, wpadnie do Łodzi Kaliskiej i będzie pod wrażenie m mojej identyfikacji z jego dziełem, ale niestety kilka godzin wcześniej zgubił się w krętych, zapubionych ulicach Łodzi i odnaleziono go dopiero nad ranem.

W sobotę zjedliśmy (Olga i ja) z Przemkiem Pawełkiem, Łukaszem Mazurem, Mariuszem Ciechońskim i Tomkiem Pstrągowskim obiad w lokalu Sioux. W zeszłym roku jadło się tu bardzo przyjemnie, danie były pyszne i obsługa miła. Chcąc podzielić się tym wszystkim z Olgą, zaprosiłem ją i chłopaków do restauracji na Piotrkowskiej, by być bardzo niemile zaskoczonym.

- Olga, jakie są Twoje wrażenia z Sioux?

- Czekaliśmy na jedzenie nieprawdopodobnie długo (a lokal był pusty), porcje były małe, żeberka Przemka składały się z żeberek, frytki zimne, a poproszony o rachunek kelner przepadł na kolejne kwadranse. Tomek Pstrągowski nie dostał faktury, bo nie było managera. Nas tam nie chce być. I was też nie. Pamiętajcie.


O samym MFKiG nie potrafię wiele napisać. Atrakcji związanych z grami nie widziałem, byłem raptem na dwóch spotkaniach, z Milliganem i z Przemkiem Surmą (autorem fantastycznego albumu – Hmmarlowe i niedole Julitty). Rozdanie nagród dłużyło się i samo miejsce, w którym się odbywało, choć gustownie się prezentujące, było jakoś tak rozwlekłe, że wszyscy porozchodzili się po kątach i powstał klimat dużej gali, gdzie to z kieliszkiem (plastikowym kubkiem) w dłoni spacerujesz sobie dostojnym krokiem, wymienisz dwa zdania z kimś i spacerujesz dalej. Wolę jednak bardziej kameralne miejsca. Choć narzekał nie będę, bo (prawie) wszystko było zorganizowane bardzo profesjonalnie, Tomasz Knapik był lektorem, wreszcie był dobry tłumacz, ba, wyśmienity tłumacz (imienia nie pamiętam). Tylko kolejki po piwo były ogromne, i ta rozległość hali jakoś mi (i kilku innym osobom) były nie w smak.

To, co faktycznie było zupełnie nieprofesjonalne, to konkurs na Miss – czyli rysownicy stają przed sztalugami i rysują swoją wariację na temat "Miss festiwalu". Organizacja bitwy komiksowej była totalną klapą na gdańskim BFK, tu była również. Sztalugi upchnięte w kąt, pierwszy rząd ludzi zasłaniał widok pozostałym. Jaki jest problem, psze państwa, załatwić rzutnik i dać obraz na ścianie nad lub gdzieś obok, by więcej osób widziało, zainteresowało się, miało szansę kibicować? Sztaluga z prawego brzegu była tak wciśnięta, że ja stojąc w drugim rzędzie w okolicach środkowej sztalugi, już tej z brzegu nie widziałem i mogłem właściwie głosować tylko na pozostałe cztery. Czyli kto rysował przy piątej od razu przegrywał, bo był praktycznie niewidoczny. Do tego panował wokół sztalug taki ścisk, gdyż było kilku fotografów biegających w tę i wewtę, że biednemu Mariuszowi Ciechońskiemu wylano piwo, po które stał w tragicznie długiej kolejce. Poniżej zdjęcie upamiętniające tę smutną chwilę.

(Na pierwszym planie głowa Filipa Warulika z bardzo ciekawego magazynu - LOOK lub L8K)

Mariusz jako Miss narysował Bartka Sztybora. Kto tam nie był, niech obejrzy ten film i zrozumie dlaczego.

Muszę tu kolejną dygresyjkę zrobić. Niejaki Piotr Lipa zaczepił mnie w bardzo niefortunnym momencie, gdy szedłem kibicować Mariuszowi podczas jego bitwy. Piotrek poprosił mnie o autograf do Powidoku i został zbyty przeze mnie tekstem, że zaraz wrócę, tylko skończę kibicować. A wiadomo, człowiek se pokibicuje, pełen emocji potem pójdzie do grupki znajomych, pogada z nimi chwilkę, pójdzie do kolejnej grupki i wtedy dopiero przypomina sobie, że zostawił biednego czytelnika bez autografu. Jak można było się spodziewać, gdy dotarłem na miejsce gdzie zaczepił mnie Piotrek, już go tam nie było. Zrozumiawszy swój straszny błąd, zacząłem biegać po hali, szukając go. Muszę podziękować w tym miejscu Rafałowi Bąkowiczowi i Michałowi Lebiodzie, którzy, siedząc przy przejściu między halą imprezową, a palarnią, wypatrywali dla mnie wszystkich chłopaków w dredach, bo taką to fryzurą Piotrek się wyróżniał. Nareszcie dorwałem Piotrka, gdy wpisywał mu się do Łaumy Karol Kalinowski i mogłem odkupić swoje przewinienie. Tym samym serdecznie pozdrawiam Piotrka i jego Monikę, która również na imprezie była. Pozdrawiam również dzielną czytelniczkę, Ulę, która nie obawiała się podejść do mnie i Tomka Pstrągowskiego i zagadać. Powodzenia ze studiami i mam nadzieję, że sobie jeszcze przy kolejnej imprezie utniemy pogaduszkę.

Wracając do imprezy – gdy w sali obok grała Żelazna Brama Pawła Płóciennika, a potem Cool Kids of Death, w hali głównej za konsoletą szalał didżej. Tak podjudził do tańca komiksiarzy, że spontanicznie zorganizowali breakdance’ową bitwę między sobą. Tomek Pastuszka, redaktor naczelny Jeju i współtwórca Kartonu, potraktował nazwę tańca zbyt dosłownie i z całą siłą upadł na podłogę, roztrzaskując się na małe kawałki, niczym w teledysku Afrika Shox Leftfield.
And all the kings horses and all the kings men couldn’t put Asu together again.

Powyżej Mariusz Ciechoński wykonuje diss komiksu Grzegorza Janusza i Jacka Frąsia, krusząc na antologię konkursową (otwartą oczywiście na Ostrej Bieli wspomnianych panów) dworcową zapiekanką. Zamieszczając tę fotografię na blogu, dołączam się do dissu (dissa?), gdyż jestem zaskoczony wygraną tego komiksu. Scenariusz jest bardziej pretensjonalny niż opowiadanie piętnastoletniej emo-dziewczynki, której wydaje się, że odkrywa prawidła świata, pisząc o swoim artystycznym umęczeniu. Co prawda niektóre łanszoty z mojego Powidoku są równie pretensjonalne, ale pisałem je trzy do ośmiu lat temu, będąc umęczonym emolatkiem. Od dojrzałego wiekowo i doświadczeniowo scenarzysty wymaga się o wiele więcej. Do strony wizualnej nie będę się przyczepiał, jak niektórzy, nie jest wybitna, ale nie uważam jej za złą, choć i tak przyłączam się do dissa (dissu?) na Jacka Frąsia za to choćby, że ma nieudanych znajomych.

Kiedy wychodziłem raz na papierosa, zaczepia mnie człowiek, który z Jackiem Frąsiem rozmawiał przy jednym stoliku przez cały wieczór. Nasz stolik był niedaleko sceny, więc ten człowiek musiał za mną przebiec jakieś na oko 15 metrów. Zaczepia mnie i pyta o papierosa. Hej, impreza trwa, jesteśmy wszyscy jedną rodziną – kimże jestem, by poskąpić temu człowiekowi papierosa? Wydzielam mu jednego ajsa. I wtedy słyszę: "A mógłbyś mi dać dwa, wiesz, jeden na później". Patrzę do swojej coraz skromniejszej kolekcji tytoniowych rurek, patrzę na tego człowieka i wydaję z siebie przeciągłe "EEEE..." kalkulując coś w głowie, w trakcie czego towarzysz imprezy robi wielce obrażoną minę i mówi "Jak tak, to nie chcę." Kończę proces myślowy, wymyśliłem, że drogą barteru dam mu drugiego papierosa i poproszę o to, by poprosił Jacka Frąsia o szybki kadr do zbiorowego komiksu, jaki na imprezie powstawał. Próbuję go powstrzymać, ale słyszę już tylko: "Ja biorę papierosy tylko od tych, którzy chcą dawać".

Skoro już mowa (Skoro już pismo...) o nietaktownych chamach, muszę podzielić się czymś, co mnie ostatnio tak oburzyło, że spędzam ostatnie dni uprzykrzając życie wszystkim znajomym następującą anegdotką. Wychodzimy ostatnio z Olgą z mieszkania, gdy na nasze piętro wchodzi sąsiadka. Nie jakaś stara baba w berecie, tylko koło czterdziestoletnia kobieta, sugerująca ubiorem średniozamożność i nadążanie z zeitgeist. Jako żem nowy w tym bloku, staram się o wyrobienie sobie dobrych stosunków z sąsiadami – nie puszczam zbyt głośno muzyki nocą, nie wydaję dziwnych, skrzekliwych odgłosów podczas kąpieli (mój odpowiednik śpiewu pod prysznicem) i mówię "Dzień dobry". Powiedziałem więc i "Dzień dobry" i tym razem. A sąsiadka mija mnie i wchodzi bez słowa piętro wyżej. Rozumiem, że może ma jakąś traumę z dzieciństwa, że miły pan w okularach mówił jej "Dzień dobry" na klatce schodowej, a potem pewnego wieczoru przywiązał do balustrady schodów i zgwałcił na tejże klatce, gdy sąsiedzi bezpiecznie nasłuchiwali zza swoich drzwi. Tłumaczyłoby to niechęć sąsiadki do odpowiedzenia na moje serdeczne pozdrowienie i przeszedłbym nad tym do porządku dziennego. Ale! Ale wchodząc wyżej po schodach, w zupełnym milczeniu wpatrywała się bez przerwy i ostentacyjnie przez wciąż otwarte drzwi naszego mieszkania do środka. Aż sam potem sprawdziłem co też ona mogła zobaczyć, czy czego ona mogła u nas szukać. Z jej perspektywy widać było tylko usłane komiksowymi planszami biurko. Głowy z kostnicy, które służą mi do rysunków z natury były akurat schowane w kredensie. Kiedy Michał Śledziński jakiś czas temu pisał o swoich dziwnych sąsiadach, nie do końca mogłem uwierzyć, że aż taka plejada kuriozalnych charakterów zamieszkuje jego klatkę. Teraz widzę, że naprawdę zdarzają się takie skupiska (opisany wypadek nie jest jedynym dziwnym wydarzeniem, jakie mnie tu spotkało, lecz jest najbardziej oburzającym).

Kontynuując wątek dziwnych ludzi i miejsca zamieszkania, w samej Łodzi nocowaliśmy w hostelu Syrena. Już na samym początku zapewniono nam atrakcje, gdy do jednego z mieszkań w kamienicy obok musiała się na naszych oczach wbijać straż pożarna, bo od kilku tygodni nie dawano stamtąd znaku życia. Nikt nie odpowiadał na pukanie policji, mąż nie przychodził od jakiegoś czasu do pracy. Wreszcie nie wiemy, jak się akcja skończyła, bo zew pubu był silniejszy niż potrzeba taniej sensacji, ale nagłówki gazet nie trąbiły następnego dnia o masowym mordzie, więc pewnie wyjaśnienie okazało się zbyt prozaiczne, by konkurować z Polańskim.

Hostel Syrena jest idealnym miejscem do zakwaterowania w wypadku epidemii zombie. Wyjście ewakuacyjne wygląda tak:

A podsufitowe okienka w naszym pokoju prowadzące na korytarz były okratowane, więc nawet gdyby się mózgożercy wdarli do samego hostelu, my z Mariuszem i Łukaszem, z którymi mieszkaliśmy, bylibyśmy bezpieczni.

Możliwe zresztą, że już tam nieumarli grasują. Gdy w piątek (czyli w sobotę nad ranem) wracaliśmy do pokoju, na korytarzu siedział typ z pod ciemnej gwiazdy, wyglądający jak alfons z gangsterskich filmów, ćmiąc papierosa i rozglądając się nerwowo na boki, a obok niego stał mężczyzna w szlafroku i z lewym okiem zakrytym opatrunkiem. Rafał Kołsut nie zdradził, czy byliśmy świadkami originu Szramy, a może ja nie byłem, bo reszta towarzystwa zaprzeczała jakoby przy ćmiącym papieros alfonsie stał ktokolwiek inny.

W ogóle alkohol jaki w Łodzi piliśmy miał jakieś magiczne właściwości. Ja widziałem półślepych panów w szlafrokach, a Mariusz Wonder Ciechoński mógł uzasadnić słuszność swojego pseudonimu, zsuwając razem po pijaku swoją bluzę z kurtką.

Wykonaliśmy post factum badania na reprezentatywnej grupie jednej osoby w Warszawie i okazało się, że podobny wyczyn był już niemożliwy.

Tak wyglądało MFKiG moim okiem. Większość tego, co napisałem jest nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością konfabulacją, ale skoro większość osób do tego tu zdania nie doczyta, będzie mogła wyrobić sobie błędne zdanie na temat opisywanych powyżej osób i sytuacji i podawać dalej, tworząc szum informacyjny.

Pozdrawiam wszystkich, z którymi stuknąłem się kieliszkiem (plastikowym kubkiem), z którymi podaliśmy sobie rękę i/lub z którymi zamieniłem kilka zdań (nie licząc papierosowego sępa, którego nie pozdrawiam).

***

Na zakończenie przedstawiam kolejny komiks dżemowy, w sensie robiony podczas jamu, spontanicznie, przez kilkoro rysowników. Jest dość skromny, bo, jak wspominałem już, hala imprezowa była rozległa i brakowało klimatu do wspólnego siądnięcia i porysowania.

Publikuję w sieci, by jakiemuś wydawcy znów nie strzelił do głowy pomysł, by gdziekolwiek to puszczać drukiem, jak było w przypadku nieszczęsnych Much – zabawnego doświadczenia z BFK, ale absolutnie nie nadającego się do wciskania przypadkowym osobom i potencjalnym czytelnikom.

Also (z niemieckiego – czyt. alzo):

KTO ZABIŁ POLSKI KOMIKS?
(Kliknij TU, żeby zobaczyć komiks w pełnym rozmiarze)

Sekwencja obrazów i słów autorstwa następujących osób:

Maciej Łazowski (tytuł, kadr 1)
Tomasz Pastuszka (k. 2)
Rafał Kołsut (k. 3, 8, 16, 17)
Zuzanna Kochańska (k. 4)
Jan Skarżyński (k. 5, 14)
Jacek Kuziemski (k. 6, 9, 15, 18)
Daniel Chmielewski (k. 7)
Bartosz Biedrzycki (k. 10)
Olga Wróbel (k. 11, 12)
Łukasz Babiel (k. 13, 19)

18 komentarzy:

Łukasz Mazur pisze...

Doczytałem do końca! Pierwszy!

Maciej Pałka pisze...

Jestem autorem podtytułu prezentowanego komiksowego dzieła. Proszę o uwzględnienie mnie w creditsach. :)

otoczak pisze...

a napisałeś, że mieliśmy pogadać, ale nie pogadaliśmy? bo ja jeszcze nie czytałem... hłeh.

Gonzo pisze...

też dałem rade doczytać. a hurtowym sempom, co łaskę robią że biorą od tych co chcą dawać, to zamykać paczkę przed dziobem i niech sie cieszą że nie dostali kopa w dupę...

artmac pisze...

Ja też dotarłem do końca i w dodatku nieźle się bawiłem, jak to o mnie świadczy? (źle). Miałem odwrotne doświadczenie z fajami - biadoliłem na korytarzu, że faj mało a nigdzie na terenie kupić nie można i obcy sympatyczny pan mnie poczęstował papieroskiem, ot tak. One love!

kmh pisze...

Nie ma to jak postawić przed czytelnikiem wyzwanie we wstępie! Wszyscy przeczytają w całości!

Jednocześnie absolutnie nie zgadzam się z Twoimi narzekaniami na miejscówkę gali finałowej. Posiadówek w knajpach jest wiele, nudna gala tylko jedna w roku, więc warto ją pielęgnować!

Haku pisze...

Również doczytałem do końca, dobrze się przy tym bawiąc (a co).

Widać, że tegoroczne MFK pod względem "ludzie - klimat" dopisało. Co do sztalug - mogliby to zorganizować wedle twojego pomysłu;
piwo mogłoby być tańsze, a i DJ cichszy. Ale poza tym? Było gites malina.

damciban pisze...

Przeczytałem do końca i troszkę mi głupio. Nie wiedziałem że była zakrojona tak wielka akcja, aby mnie znaleźć. Napisałem to raz i zrobię drugi: Danielu przywróciłeś mi wiarę w dobro ludzi i znowu dziękuję pięknie za wspaniały rysunek. Mam nadzieję że przy następnym spotkaniu będzie okazja więcej pogadać i będę się czuł mniej onieśmielony.

templer pisze...

Piwo było po piątaka co jest bardzo przystępną ceną myślę sobie.

Grim pisze...

A obok i tak była całodobowa stacyja benzynowa, z piwem wielu smaków i rodzajów w lodówkach.

Co nie przeszkodziło nam skoczyć do Reala około drugiej w nocy.

Czy to nie zbieg okoliczności, że w komiksie "Kto zabił polski komiks", najwięcej kadrów narysowałem ja, Skarża i Brzozo?

Bartek "godai" Biedrzycki pisze...

Fajne.

wonder pisze...

Jak to jest napisać obszerną, nafaszerowaną dygresjami, linkami i zdjęciami recenzję a potem przeczytać komentarz składający się z jednego słowa?

Olga Wróbel pisze...

Przypuszczam, że jest fajnie.

repek pisze...

Danielu,
Jak wrócisz z Woli i będziesz miał taką wolę, to walnij większą wersję komiksu, bo g... a nie morderców komiksu polskiego widać. :)

A relacja zacna, choć rekordów długości nie pobiłeś.

Pozdro od zawiedzonego fana :P

BR pisze...

Galleries are dead. But not for delirium.
New sense of visibility.
New space for visibility.

asu pisze...

Nie przeczytałem.
Popatrzyłem na zdjęcia i otworzyłem komiks.
A pisałeś coś ciekawego?

wonder pisze...

Jak na razie:
Spójność 0:1 Menda Deadlinowa

Anonimowy pisze...

super tekst, ale najciekawszy ten ustęp o gwałcie. a ciebie ktoś kiedyś zgwałcił? bo często o tym piszesz.