BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

wtorek, 29 czerwca 2010

Bałtycki Festiwal Komiksowy 2010 w samych superlatywach

Trzecia edycja Bałtyckiego Festiwalu Komiksowego za nami i jak w zeszłym roku zostały we mnie wyłącznie pozytywne wspomnienia. Wciąż jest to impreza kameralna, przynajmniej w porównaniu z Łodzią, ale za to z ekipą organizacyjną wyrabiającą 150% normy i z atmosferą, w której panuje wyjątkowa aktywność na wszelkich spotkaniach i panelach. Ale o tym wszystkim jeszcze kilka słów napiszę w dalszej części sprawozdania.

Po mojej zeszłorocznej porażce w organizowaniu noclegu, kiedy to wszyscy musieli na miejscu od nowa załatwiać wszystkie formalności, gdy ja tymczasem spóźniony przyjechałem na gotowe, w tym roku Jacek Jastrzębski wziął na siebie ciężar zebrania ekipy i ustalenia warunków z Just Hostelem. Dziękujemy Ci, Jacku, za troskę i profesjonalne „ogarnięcie kuwety”.

Pierwszym oficjalnym punktem programu (w piątek) był wernisaż wystawy Jacka Frąsia.

Bardzo spodobało mi się podejście twórcy, który zaprezentował nie tylko plansze komiksowe, ale szerszy kontekst swojej działalności, czyli malarstwo i instalacje, w tym przygotował dwa interaktywne punkty programu i jeszcze zostawił wydruki swoich komiksów, by można sobie wziąć na pamiątkę. Bardzo cenię sobie podejście, kiedy autor zamiast wyłącznie grzać się w blasku chwały robi taki gest wobec gości, dając im choćby drobny upominek, jak wspomniane wydruki.

Interaktywność wystawy zawierała się po pierwsze w „Komorze antyrelaksacyjnej”, czyli bębnie, w środku którego wklejony był prosty absurdalny komiks. Zakładało się ochraniacze na uszy i leżąc na plecach z głową w bębnie oglądało komiks, gdy ktoś na zewnątrz naciskając na pedał kopał w bęben (wybaczcie brak właściwej nomenklatury). Drugim interaktywnym elementem był improwizowany komiks. Na jednej ze ścian rozklejone zostały arkusze papieru, na których każdy mógł narysować jakiś rysunek (w teorii miało to być w kadrze), a po całej imprezie Frąś miał pociąć arkusze na osobne rysunki i dorabiając przejścia, połączyć wszystko we wspólną całość. Takie sytuacje są dla mnie okazją do rysowania tego, co lubię, a nie tego, co uważam za słuszne (jak w przypadku moich pretensjonalnie ambitnych komiksów), więc wyszalałem się, przedstawiając Supersadomasomana, postać leżącą na razie na dnie którejś z moich szuflad) ścierającego się z cybernosorożcem. Jeśli kiedyś przebrnę przez Zapętlenie, to oczekujcie ode mnie komiksów w takich klimatach:

A tu szerszy ogląd sytuacji, z Olgą i Mariuszem Ciechońskim na pierwszym planie, a syrenką wykonaną przez Olgę na trzecim (na drugim Piotr Nowacki, Jacek Jastrzębski i Mateusz Trąbiński).

Gdańsk jest bardzo niebezpiecznym miastem, jak mieliśmy się przekonać w sobotę, ale o tym później. Profilaktycznie wynajęliśmy opancerzony wóz bojowy, którym się przemieszczaliśmy po mieście, robiąc sobie przystanki na papierosa, bo duszno było w tym żelastwie.

W miejscu przystankowym trafiliśmy na ten oto piękny plakat. Będąc fanem ulicznej twórczości, nawet tej niewybrednej (byleby miała jakiś cel poza zaznaczeniem swojego rewiru lub obrażeniem innej drużyny piłkarskiej w banalnie wulgarny sposób), musiałem dołączyć zdjęcie bilbordu do swojej kolekcji.

Tuż przy historycznej bramie Stoczni Gdańskiej, na terenie której mieści się Instytut Sztuki, mieszczący z kolei klub Buffet, trafiłem na kolejny uroczy uliczny żart:

Co prawda impreza w Buffecie nie była oficjalnym punktem programu, choć zapewne okazała się jednym z najlepiej wspominanych elementów łikendu. Widzowie mogli zetknąć się z ambitną kinematografią w postaci pokazywanej niegdyś na festiwalu Era Nowe Horyzonty Anatomii Piekła.
Tu Olivier Schrauwen, autor wydanego przez Timofa Mojego syna, stoi na tle pamiętnej „sceny herbacianej”. Naga kobieta po wyjęciu z siebie zakrwawionego tamponu, wkłada go do szklanki pełnej wody, po czym miksturę tę wypija ubrany mężczyzna.

Jednak wieczór ten zapadnie w pamięć wielu komiksiarzom głównie ze względu na to, że po raz pierwszy w życiu mogli zobaczyć na żywo nagie piersi. Okazało się bowiem, że trafiliśmy na imprezę pod hasłem „porno”, a więc i obowiązkowego, lubieżnego striptizu nie mogło zabraknąć, czego dowodem zdjęcie poniżej. Żeby uchronić tożsamość tancerki, postanowiłem wzorem tabloidów przykryć jej oczy czarną kreską (z całym cynicznym wyrachowaniem cechującym ten „szlachetny gest”, na jakie się te gazety porywają).

Wspomniałem już o świetnej organizacji festiwalu. W sobotę, kiedy już się pozbieraliśmy, zjedliśmy i dotarliśmy na miejsce z Olivierem Schrauwenem, którym Olga i ja się opiekowaliśmy, Radek Bolałek z wydawnictwa Hanami i zarazem współorganizator przedsięwzięcia, poprosił na o zrobienie warsztatu dla komiksiarzy. Bogdan Ruksztełło-Kowalewski i jego ekipa w ciągu 30 minut przygotowali nam salę, stoły, materiały i wydruki kierujące na warsztat.

Komiksiarze zjawili się w niemałej grupie i Olivier zadał nam bardzo ciekawe ćwiczenie, które polecam wszystkim do wykonania w domu. Wpierw przygotowuje się wstęgę Moebiusa (przecinamy 2 kartki A4 na pół, by mieć dwa długie paski, sklejamy je w jeden długi pas, skręcamy ten pas raz i sklejamy przeciwległe końce, tworząc pierścień, który nie ma strony wewnętrznej i zewnętrznej, a jeden ciąg). Następnie rysujemy sekwencję komiksową. Ze względu na właściwości wstęgi komiks nie może mieć początku ani końca. Chodzi o to, by sekwencja miała sens, niezależnie od miejsca, w którym zacznie się ją czytać. Można wykorzystać właściwości wstęgi, jak zrobiła to Olga, wycinając różne kształty. Jej sekwencja polegała na dziewczynie, która opowiada o stanach emocjonalnych. Na jednym rysunku trzyma róże (i są wycięte 3 kroplowate kształty). Jak się czyta tę sekwencję dalej, wreszcie dochodzi się do tego samego miejsca wstęgi, tylko na odwrocie i do góry nogami. Tam z kolei te trzy wycięte krople są łzami. Domyślam się, że trudno to sobie wyobrazić, dlatego raz jeszcze polecam wykonanie tego ćwiczenia samemu.

Od razu po warsztacie polecieliśmy do głównej sali, gdzie odbyła się rozmowa ze Schrauwenem. Zamknęła się w 35 minutach, ale uważam, że tak było lepiej, niż przeciągać ją do godziny, czy półtorej, nudząc publiczność, która przecież po raz pierwszy stykała się i z autorem i z jego twórczością. W tych 35 minutach udało się jednak poruszyć dużo ciekawych tematów. Olivier mówił między innymi o politycznych i historycznych aluzjach zawartych w Moim synu, których polski czytelnik nie miałby szans wyłapać. Widownia dopisała, ja zadawałem pytania, Olga tłumaczyła.

Potem było podpisywanie albumów przez Oliviera i przejęcie od Szymona Holcmana autorki świetnych Ran wylotowych, Rutu Modan. Wraz z nią i Olivierem przysiedliśmy sobie na piwie i poczułem się jak w jakimś nierealnym śnie (co oddaje zdjęcie z rozmazanym obrazem, jak w brazylijskiej telenoweli). Spędziliśmy sobie prawie dwie godziny na fascynującej rozmowie o naszych życiorysach, o twórczości, o problemach i aspiracjach, gdzie Olga i ja nie byliśmy dwoma opiekunami, ale pełnoprawnymi twórcami, na równi pytającymi i będącymi przepytywani przez Rutu i Oliviera. Rozmowa ta uświadomiła mi jak jednak kisimy się w naszym grajdołku. Wyrobiliśmy sobie jakieś nieuzasadnione przekonanie, że komiksy w Polsce to po godzinach i hobbistycznie i za darmo, albo co najwyżej za 10% ceny okładkowej, jak nas wydadzą, a przecież jest rynek europejski, który naprawdę czeka na to, co mamy do zaoferowania, są granty, są festiwale, gdzie możemy, a wręcz musimy się promować.

Po wytwornym bankiecie w bibliotece, poszliśmy już z całą festiwalową bracią na afterparty do klubu/mordowni Odlot. Tam odbyły się dwie bitwy.

Pierwsza była znana wszystkim potyczką rysunkową przy sztalugach. Ja swoimi hermetycznymi odwołaniami do konstruktywizmu rosyjskiego nic nie wskórałem,
zdjęcie wykonał Bartek Kuczyński

mimo to wygrałem dające jak obuch po głowie Niedoskonałości Tomine’a. Warto wspomnieć, że na zdjęciu jestem w bluzie Bizona, legendy Produktu, który użyczając mi swego ubioru uratował mnie przed zamarznięciem tego wieczoru (nie było zimno, ale ja tak mam). Dziękuję, Michale!

Poniżej pojedynek Rutu i Mariusza (tytuł: piwo), który nawiązał do opisywanej, pamiętnej sceny z Anatomii Piekła.

Jak już wspomniała Olga w swojej relacji, formuła bitew się właściwie wyczerpała i należy dużo w niej zmienić. W przypadku BFKi, gdzie startowało kilkunastu zawodników, może każdy powinien był dostać kartkę A4 i narysować coś na jeden zadany temat z jakimś limitem czasowym (nie przy publiczności, tylko normalnie, przy stolikach), po czym prace te zostały by zawieszone na ścianie i publiczność, albo jakieś jury by wybrało tylko 8 zawodników, żeby same bitwy nie trwały tak długo. A główna część, jak zasugerowała Olga, mogłaby być oceniana przez jury składające się z dwóch komiksiarzy i dwóch ludzi wylosowanych z tłumu, z karteczkami z ocenami od 1-9. I Liga Bitew Komiksowych w Warszawie i inne tego typu imprezy powinny zostać zmodyfikowane, zwłaszcza, że bywalcami są głównie ci sami ludzie.

Druga bitwa odbyła się na pięści między dresiarzami, którzy wypełnili klub i doszczętnie wypchnęli nas na dziedziniec, gdzie mimo wszystko chyba była o wiele milsza atmosfera, niż w dudniącym od zbyt głośnej muzyki mrocznym wnętrzu. Mój kiepski aparat z opóźnionym zapłonem nie uchwycił nic ciekawego.

Za to pan w białej koszuli z iście mistrzowską gracją zerwał ja jednym gestem i rzucił za siebie, jakby codziennie ten gest ćwiczył na wypadek takiego wieczoru, jak tamten. Niestety obnażenie torsu nic mu nie dało, bo jego adwersarz dał mu z piąchy w oko i uciekł, zostawiając go ledwo słaniającego się na nogach.

Powód zamieszek był niejasny. Może to sam V z dzieła Moore’a próbuje wprowadzić chaos do Gdańska i obalić co tam jest do obalenia.

Poniżej Tomek Pastuszka tuż przed tym, jak wybuchnął ze śmiechu (and all the kings horses and all the kings men couldn’t put Tomek together again).

Co wywołało te salwy śmiechu? Plany nowego projektu, jaki planuje wypuścić na świat. Najciekawiej zapowiada się dział ciekawostek, do którego najlepiej pasuje wymyślony przez Maćka Łazowskiego tytuł: „A w ogóle…”, a dotyczący faktów z wale nieodległej historii Polski. Czekamy!

Niedzielę zaczęliśmy moim wykładem o relacjach słowa i obrazu w komiksie. Potrafiąca się zawsze zdobyć na obiektywną krytykę Olga powiedziała, że był interesujący. Jeśli ktoś, kto był, ma jakieś zdanie pozytywne lub negatywne, z chęcią posłucham. Przynajmniej w tym roku nie przeciągnąłem go pół godziny ponad czas, rozwalając tym samym porządek dnia wszystkim innym prelegentom.

Po tym był czas na warsztaty. Olga przeprowadziła swój dla dzieci, polegający na dorysowaniu końcówki do historyjki o Kapiszonie. Marcin Podolec, który miał potem warsztat o niekonwencjonalności w komiksie, siedzi niby odpoczywając, a zapewne podglądając to co robią dzieci, by uszczknąć coś na swój warsztat.

Ja ze swojego byłem bardzo zadowolony. Uczestnicy się wykazali, ciekawie zinterpretowali wiersze.

Zwłaszcza „Torba” w wykonaniu jednego z redaktorów Grupy Trzymającej Pędzle (jakoś nie złapałem imienia, bardzo przepraszam), dorównywało poza jednym niejasnym kadrem eksperymentom Woynarowskiego. Jak byście sami mieli ochotę spróbować wykonać ćwiczenie, na końcu wpisu wkleję zadanie, pytania pomocnicze i same wiersze, które wybrałem.

Idąc po Oliviera, by go odebrać z hotelu, zobaczyłem coś, co przyciągnęło moją uwagę. W Warszawie schizofrenicy mają bardzo andergrałndowe podejście do swojej twórczości:

W Gdańsku z kolei, drukują swoje manifesty na wielkoformatowych plandekach i wystawiają na środku starówki.

Czy schizofrenicy są jakoś zorganizowani, jak komiksiarze? Można faktycznie mówić o mejnstrimie i andergrałndzie? Mają jakiś festiwal? Jeśli ktokolwiek wie, proszę dać znać.

W drodze na dworzec odwiedziliśmy letnią rezydencję TeO. Jako, że wszyscy naprawdę zaangażowali się w festiwal w tym roku, była rzadko kiedy odwiedzana, ale grupowe spotkanie przed odjazdem było idealnym akcentem na koniec festiwalu. Nawet Radek i Magda Bolałkowie przyszli w odwiedzinach (i ugrali kolejne kapibary do swojej kolekcji, autorstwa Andrzeja Janickiego, Oliviera i Mariusza).

Skoro Szymon ubolewa nad tym, że w relacji Olgi został wycięty ze zdjęcia, swoja relację kończę z Szymonem w zestawie. Kamila (Mirzka), Rutu, Olivier, Olga, Szymon i ja (zza kadru) machamy na pożegnanie.

Wspaniała impreza, świetna atmosfera, profesjonalna organizacja (przy czym czuliśmy się nie jak w pracy, a w paczce znajomych, którzy nam pomagali). Czekam już na edycję czwartą!

***

Poniżej znajduje się to, co rozdawałem uczestnikom mojego warsztatu. Miłej zabawy!

Interpretacja wiersza – warsztat
Prowadzi Daniel Chmielewski

Zadanie: Wybrać jeden z wierszy i zinterpretować go w formie komiksu. Komiks może być paskiem, albo kilkustronicowym shortem. Nie chodzi o narysowanie ładnego komiksu, a o prosty, szkicowy storyboard. Pomocne będzie odpowiedzenie sobie na następujące pytania:

- Jak „ugryźć” dany wiersz, czyli czy dosłownie go przetłumaczyć na formę komiksową, czy oprzeć na nim jakąś historię, czy stworzyć coś zupełnie innego, posiłkując się np. jednym wersem jako puentą, itd.

- Które słowa zostaną użyte? Czy zostają w pierwotnej formie, a może przyjmą formę dialogu, monologu, obserwacji niewidzialnego narratora albo świadka wydarzeń? Czy zastąpić pewne partie tekstu własnymi słowami?

- Co można zinterpretować obrazem, bez posługiwania się słowami? Jakie będą proporcje tekstu i obrazu?

- Gdzie rozmieścić tekst? Czy będzie pisany w dymkach i okienkach, a może na samych rysunkach lub poza ramami kadrów?

Powodzenia!


Tadeusz Różewicz
Torba

tak długo szukałem
odpowiedniego przedmiotu
porównania
od chwili kiedy weszła
wyciągając do mnie rękę
minęło pół roku

przecież twarz tej starej damy
to zamknięta torba
z krokodyla
skóry

siatka zmarszczek
zbiegająca się w rogach
rozbiegająca się
usta
jak zamek błyskawiczny
dwa rzędy białych zębów

otwarta
cała
damska
torba z której sypią się
kobiece drobiazgi spojrzenia
gesty uśmiechy


Zbigniew Herbert
Pijacy

Pijacy są to ludzie, którzy piją do dna i duszkiem. Ale
krzywią się, bo na dnie widzą znów siebie. Przez szyjkę
butelki obserwują dalekie światy. Gdyby mieli silniejszą
głowę i więcej smaku, byliby astronomami.


Czesław Miłosz
Granica

Śnił mi się sen o trudnej do przekroczenia granicy,
a przekroczyłem ich sporo, na przekór strażnikom
państw i imperiów.

Ten sen nie miał sensu, bo właściwie był o tym,
że wszystko dobrze, dopóki do przekroczenia granicy
nie jesteśmy zmuszeni.

Po tej stronie zielony puszysty dywan,
a to są wierzchołki drzew tropikalnego lasu,
szybujemy nad nimi my, ptaki.

Po tamtej stronie żadnej rzeczy, którą moglibyśmy
zobaczyć, dotknąć, usłyszeć, posmakować.

Wybieramy się tam, ociągając się, niby emigranci
nie oczekujący szczęścia w dalekich krajach wygnania.


Halina Poświatowska
***

trzeba życzyć temu kotu
dobrej nocy
sztywne nogi
wskazują cztery koła
wielkiego wozu

papier szeleści
na mordce suchej

kocie oczy zamknięte
do pazurów przypięte
skrzydło

11 komentarzy:

Andrzej Janicki pisze...

Mojej kapibary, na trzeźwo nie da się uznać za typowego przedstawiciela tej rodziny zwierzaków, za co przepraszam wszystkie kapibary oraz Radka i Magdę Bolałków, ale zakątek Teo bardzo mi przypadł do gustu. Pozdrawiam:)

wonder pisze...

"Tomek Pastuszka, redaktor naczelny Jeju i współtwórca Kartonu, potraktował nazwę tańca zbyt dosłownie i z całą siłą upadł na podłogę, roztrzaskując się na małe kawałki, niczym w teledysku Afrika Shox Leftfield.
And all the kings horses and all the kings men couldn’t put Asu together again."
- relacja z MFK 2009

Widzę, że Asu staje się u Ciebie takim south-parkowym Kennym, którego co festiwal uśmiercasz. You bastard.

A tak dla ścisłości, to kapibary na kwadracie TeO narysowali także Bele, Agata i Brzozo.

asu pisze...

czytając komentarz wondera już się wystraszyłem porządnie nim doszedłem, że to coś sprzed roku :)
uf

no ja mam skłonność do umierania, jak nie ze śmiechu to od tańca.

A formuła bitew nie pasuje wam, Danielu i Olgo, bo was zjadłem! >:D mwahahaha


ps: ale w sumie tego z mfki to właściwie, no właśnie, nie pamiętam...

Mikołaj Ratka pisze...

muszę przyznać, że u mnie bfk przegrała z mundialem i plażą w sopocie...
w bibliotece snułem się przez chwilę i odwiedziłem raptem kilka punktów programu.
najbardziej żałuję bitew i w ogóle interprty... ale kurcze no, ghana kopała z usa wtedy ;)

kaerel pisze...

skil - ależ my piliśmy w miejscu gdzie ten mecz leciał sobie na ścianie. niektórzy nawet zerkali.

Mikołaj Ratka pisze...

w takim razie mówcie mi "frajerze roku".

unka pisze...

hahaha, swietne zdjecia! ja jakos nie zauwazylam tej bijatyki dresow albo przynajmniej jej nie pamietam, wiec teraz czuje sie bardziej na bierzaco. i cudowne zdjecie bartka i jakiejs pani na kanapie ze striptizerką. trzeba by jakos wykombinowac zeby w przyszlym roku to na stoczni bylo afterparty, bo odlot to faktycznie nie jest jakis alternatywny klub gdzie sie mozna rozgoscic.

Ystad pisze...

Spoko, ogarnianie noclegu to moje ulubione zajęcie na wyjazdach ;)

Kapibary pociskał też Bele i Agata z tego co pamiętam.

Anna pisze...

Miła relacja. A w mojej głowie znowu obija się pytanie "Dlaczego nie pojechałam?".

A Olga nie robiła warsztatów na podstawie Gapiszona? (a może tylko czepiam się szczegółów)

Olga Wróbel pisze...

Oczywiście, że Gapiszona. Ale word po raz kolejny był sprytniejszy od Daniela.
Unka - w Buffecie mówili nam, że bardzo chętnie by przygarnęli komiksiarzy na afterparty, więc za rok nie ma co szukać dalej. Parkiet jest, krzaki są - idealnie.

kaerel pisze...

a cycki będą?


no i mogłoby nie być tych komandosów. złapali mnie w krzakach chyba w siedmiu. wyglądali jak odział s.w.a.t. przez moment myślałem, że to policja i że zaraz mnie zastrzelą.