BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

środa, 13 lutego 2008

Sartre starający się zrobić dobrze artystom cz2

Ciąg dalszy pracy o Sartrze.

Przeczytałem w zeszłym roku "Egzystencjalizm jest humanizmem" Sartre'a i mimo wielu zastrzeżeń, uznałem myśli tam zawarte za ciekawe, a nawet istotne. To, co było nie do zaakceptowania, to oczywiście podstawa, na której opiera swoją tytułową tezę francuski filozof. Mówię „oczywiście”, gdyż, jak to bywa praktycznie zawsze przy tworzeniu teorii, trzeba zmotywować je jakąś magiczną lub utopijną myślą. Nie mówię tu nawet o odbiorcy, ale o samym twórcy, by dalej chciał swoją tezę rozwijać. Lubię się powoływać w takiej sytuacji na Księgę Mormona. Święci dni ostatnich (potocznie zwani Mormonami), dzięki dość małym rozmiarom kościoła, trudnemu procesowi inicjacji i późnemu chrztu, umożliwiającym bardziej świadome przyjęcie wiary, niż jest to w kościele katolickim, są mocno zaangażowani w życie kościelne, a skoro kościół mocno wspiera wszelkie utylitarne aktywności, są również zaangażowani w życie społeczne. Sprawdzają się idealnie jako wolontariusze, jako uczciwi pracownicy, itd. Ale zabrać im bajkę o tym, że w XIX wieku księga została objawiona amerykańskiemu pastorowi przez ducha starej, upadłej już, amerykańskiej cywilizacji, która rozwinęła się na tamtym kontynencie dzięki grupce zbiegów z Jerozolimy, którzy krzewili prawdziwy kościół Chrystusa – zabrać tę bajkę, a większość, jeśli nie wszyscy Mormoni, stracą wiarę w to co robią. I już nie byliby tak cudownymi pracownikami, już nie odczuwaliby potrzeby wolontariatu!
Tak samo Sartre przypomina Jezusa z "Wielkiego Inkwizytora" Dostojewskiego, któremu Inkwizytor wytyka luki w teorii wolnej woli. Jak pamiętamy z "Braci Karamazow", pogląd o potrzebie wolnej woli powoduje podział społeczeństwa na dwie grupy - malutkiej, ledwo widocznej elity o silnej woli, i wielkiego plebsu, który widząc, że nie podoła, od razu się poddaje. Zwłaszcza, że wysiłek jakiego żądają od nas Jezus Dostojewskiego i Sartre graniczy czasem z próbą Abrahama opisaną w "Bojaźni i Drżeniu" Kierkegaarda. Oczywiście ktoś powie, że Inkwizytor przemawia za interesami wąskiej grupy trzymającej władzę i tak broni swej zdobyczy, ale czy tak naprawdę nie symbolizuje on wszelkich sił, sterujących i bezwładnych, trzymających społeczeństwo w ryzach, w spokoju wewnętrznym. Czy malarz uznający swą twórczość albo przynajmniej twórczość ze swojej dziedziny za sztukę, nie wykaże paradoksu swojego położenia, ganiąc Inkwizytora, a obstając przy Jezusie? Bo dla malarza sztuka jest jego Inkwizytorem. Ilu malarzy mogłoby tworzyć, gdyby zniknęły podwaliny ich wiary?

Mimo tej krytyki, byłem pod wrażeniem trafnych spostrzeżeń Sartre'a, od człowieka jako projektu, nigdy nieokreślonego stawania się, po "pseudoateizm", czyli oderwanie w laickim świecie wartości od Boga, ale obstawanie przy nich. Samo hasło odpowiedzialności za wszystkich, życie tak, by Twoje postępowanie odzwierciedlało system wyznawanych przez Ciebie wartości i było czynnym ich propagowaniem, też powinno być krzewione, zwłaszcza w szkołach, wśród młodych, zamiast szkodliwych poglądów opartych na odpowiedzialności innych.

Brak komentarzy: