BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

poniedziałek, 10 marca 2008

Śmierć estetom! O filmach "Persepolis", "Dzieci Arny" i działaniu

Widzieliśmy dziś z panią Oposową "Persepolis". Piękny, czasem zabawny, czasem przerażający; oboje byliśmy źli, gdy się skończyło, gdyż oczekiwaliśmy jeszcze kilka godzin z Satrapi. A ona sobie wyjechała i tyle. Pozwolę sobie na taki lapidarny komentarz i nic więcej, gdyż czytałem tylko pierwszy tom komiksu Iranki, więc nie mam prawa do dłuższych analiz. Kto jeszcze nie był, niech 10 złotych zapłaci w Muranowie w poniedziałek i się zatraci na półtorej godziny.

Dużo pracy mam, więc w ogóle lapidarnie będzie. Ale przypomniał mi się po seansie dokument, który oglądałem na kowalnianym plenerze niedawno. Polski tytuł - Dzieci Arny. Z tego co widzę, pojawia się na różnych przeglądach. Nie wiem, czy da się w Polsce kupić, ale to trzeba zobaczyć. Kręcony był przez 10 lat i opowiada o Żydówce, która założyła wraz z synem w obozie Janin w Palestynie teatr dla dzieci, gdzie mogły całą agresję wyładowywać inaczej, niż chwytając za karabin. Niektórzy jej podopieczni jednak i tak zrobią to po latach. Niektórzy z tragicznym skutkiem. A my, widzowie, żyjemy z nimi, dojrzewamy i podejmujemy decyzje. Porażający film. Doprowadził mnie do płaczu. Chciałem po nim strzelić wszystkim estetom w sali w łeb.

W jednym kościele, w którym niedawno byliśmy w Zakopanem były piękne witraże. Na każdym jakiś aforyzm. Jeden brzmiał: Nie krwi, ale potu potrzebuje Polska.

Nie tylko Polska. Niech esteci i męczennicy podrzynają sobie żyły i wylewają się na świat. Zróbmy im rynny, by nie zalewali nam ulic. I niech sobie gdzieś spłyną. A my działajmy.

Hipokryzja z mojej strony, że w tej chwili zamiast prowadzić warsztaty graffiti dla ubogiej młodzieży wykręcam się brakiem czasu, a siedzę przed komputerem i marnuję kwadrans na te słowa. Postaram sie poprawić. Właściwie od lat moje życie to bój o to, czy warto tworzyć. Czy coś poza próżnością może mnie wytłumaczyć, usprawiedliwić?

Różewicz pisze w "Przygotowaniu do wieczoru autorskiego":

Stary Sartre zrozumiał jeszcze na czas (po zapisaniu stu tysięcy stronic), że to wszystko jest niemożliwe, cisnął w kąt pisanie, złapał garść ulotek i poleciał z chłopakami na ulicę. Ale go podobno wsadzili do kryminału. Sartre nigdy nie budził mojej sympatii - mimo szacunku dla jego ogromnej inteligencji - ale teraz ją pozyskał. Wspaniała - k o ń c ó w k a !
(...)
Jean-Paul Sartre był ubóstwiany przez intelektualistów, literatów i snobów, dopóki był tylko filozofem, dramaturgiem, krytykiem i teoretykiem - z chwilą, kiedy zabrał się do działań praktycznych, prawie wszyscy go potępili (w tej liczbie również nasi, polscy wielbiciele). Tymczasem - moim zdaniem - Jean-Paul Sartre wstąpił w najciekawszy i autentyczny okres życia. Nie boi się "śmieszności" i "naiwności".

7 komentarzy:

Kato pisze...

"A my działajmy." - kazdy dziala. Powstrzymujac sie od akcji rowniez. Lezac do gory brzuchem rowniez.

Rozumiem, ze chodzi Ci tu o bardziej "konkretne" akcje. Ale w takim razie sprecyzuj. Jakiego "potu" potrzebuje Polska?

Daniel Chmielewski pisze...

Ty mi tu jakimiś sylogizmami nie strzelaj. Dobrze wiesz o co mi chodzi.

Zresztą podałem w tekście trzy przykłady pożądanego przeze mnie działania. Każdy z tych przykładów zakłada współdziałanie grupy ludzi na woluntarystycznych podstawach, by trafiać z pewnymi ideami do tych, którzy idei tych nie mają szans poznać z książek.

Dyskusja to wymiana gestów, a nie słów. Wyborcy głosują nie dzięki programowi, lecz dzięki wykonanym gestom. Dlaczego społeczeństwo teraz tak sie atomizuje? Bo dzięki temu, że możemy z całym światem kontaktować się słowami, zanika gest. Zanika podstawa komunikacji.

"Words, words, words" same w sobie nic nie znaczą. Ich rola powinna być wyłącznie dwojaka - uzupełnianie gestów i archiwizacja czynów.

Kato pisze...

Ach, z tym dzialaniem to tak pod wplywem tej ksiazki.

No i znow niestety "wykreciles sie" - nie sposob sie w takim razie z Toba nie zgodzic w tym wzgledzie.

To jest chyba problem ego; poswiecajac tydzien dla np. wspomnianych dzieci tworca mialby poczucie, ze owszem - cos zmienil, ale w mikro skali. Jemu marzy sie natomiast poruszanie tlumow, wstrzasanie fundamentami (cokolwiek). Natomiast znow - ciezko decydowac kto mialby czym sie zajmowac. Myslisz, ze taki Satre wiecej by wniosl (ogolnie) gdyby od poczatku "zabrał się do działań praktycznych"? Kto jest "stworzony" do zycia tworcy-rzemieslnika-edukatora a kto do pozostania jednak "ponad"? Komu to oceniac? Czy slowa tak malo znacza? Dzisiaj moze tak.

Kato pisze...

Poza tym nie wiem, czy nie przeceniasz jednak roli "potu" tworcow (czy tam jak chcesz to nazwac).

Coz, rozumiem, ze jestes przywiazany do swojego "tworczego" etosu.

Daniel Chmielewski pisze...

Widzę to tak, że droga twórcza jest tylko narzędziem. Taki Bono z kolegami teraz ma realny wpływ na politykę światową (też oczywiście w mikroskali, ale znacznie większej, niż gdy rzucali butelkami i cegłami jako dzieciaki w Dublinie). Sartre miał zwolenników, z których na pewno wielu, zwłaszcza młodym, zaimponował swoją postawą późniejszą.

A największy kpiarz wśród plastyków, Duchamp, porzucił niby wzniosłą "sztukę", by okazać się światowym mistrzem szachowym. Co prawda z Bono i Sartrem taka postawa ma mało wspólnego, ale jest o wiele boleśniejszym ciosem w twarz, bo tak "artyści" mogą mówić, jak to sztuka tworzy ład świata i trzyma go w ryzach, a tu taki psikus. Ale koniec dygresji.

Dla Sartre'a książka nei jest produktem finalnym. Dla Bono nie piosenka jest efektem końcowym pracy. To są te słynne sieci do łowienia ludzi.

A niech esteci, każący modlić się do swoich obrazów, albo nie mający nic więcej do zaoferowania, niż kilka zadrukowanych kartek, nie mamią ludzi, że "sztuka" jest im potrzebna, nie umiejąc uzasadnić dlaczego. Od czasów emancypacji mieszczaństwa w XVIII wieku mamy w naszej kulturze dwie religie - kościelną i świecką (sztuka), które dają ludziom wolność od, a nie dają nic w zamian. Bo misjonarze kościelni nie są nimi z powodu kościoła, a z powodu wewnętrznego popędu i indywidualnej wiary.

Mamy jeszcze trzecią religię - kapitalizm. Nie jako ustrój, a jako sposób życia. Chociaż ta religia napędza przynajmniej gospodarkę światową i pozwala masom realizować się. Co tamte nie pozwalają. Tamte są dodatkiem, nadbudówką, czymś, co się robi w wolnym czasie, ale mają nikły realny wpływ na nasze życie.

Kato pisze...

Widzisz, Bono ma realny wplyw na polityke, ale czym on sie rozni od jakiegokolwiek innego polityka. Tym, ze ma wieksza moc motywowania i pociagania ludzi za soba - choc przeciez i tacy politycy sie zdazaja. A wiec faktycznie czy jest tak, jak mowisz, ze tworczosc jest tylko srodkiem, ktory w tym przypadku odroznia takiego Bono od, nie wiem, Mandeli. Hm, mozliwe, choc z pewnoscia wielu osobomtakie porownanie mogloby sie nie spodobac. Nie wiem tylko kim sa tworcy, aby wzywac ich do takiego podejscia, do takiej aktywnosci. Biorac za przyklad Bono, jego dzialanosc (i w ogole dzialanosc roznych organizacji pompujacych pieniadze do afryki) byla krytykowan za utopijnosc, niszczenie afrykanskiej gospodarki, uczenie afrykanczykow bezradnosci itd. Nie wiem, czy tak do konca jest, ale na pewno nie jest tez tak, ze bylbym szczesliwy gdyby kazdy "uswiadomiony" artysta zamienial sie w kaznodzieje-dzialacza przekuwajac swoje poglady w rzeczywistosc. Szczegolnie, iz zyjemy w swiecie gdzie stosunkowo latwo narzucic okreslony sposob myslenia. Nie ludzmy sie, ze taki Bono przebilby sie do ogolnej swiadomosci z apelem innego rodzaju (nie chce precyzowac jakiego, nie o to tu chodzi). Patrzac na smutne obrazki z Afryki czujemy sie winni i jestesmy wdzieczni takiemu Bono za to, ze potrafi wskazac nam droge, abysmy mogli lepiej sie poczuc. Wydaje mi sie, ze to zawsze jest pewna forma kanalizacji odczuc, ktore gdzies tam juz sa. Odpowiednie popchniecie w jedna, czy druga strone robi cala roznice. I to wlasnie ta jednostka, nasz Bono nadaje impuls, ale jego rola sprowadza sie glownie do tego. To sa jakies procesy glownie oddolne.

Natomiast calkowicie nie zgadzam sie z Twoja ocena, iz mamy "trzecia" religie - kapitalizm. Nawet jezeli zamienimy "kapitalizm" na "konsumpcje" to i tak nie moge sie zgodzic. Owszem, dzisiaj konsumujemy moze wiecej niz kiedys, ale nie oznacza to, ze zmienily sie MOTYWY naszego dzialania. Zaspokajamy podobne potrzeby jak 100, 200, 300 lat temu, uzywajac innych srodkow. Psychika ludzka sie nie zmienila, to raczej nasz "fenotyp" w spotkaniu z taka a nie inna kultura (a wiec technologia, ustrojem, historia itd) ksztaltuje sie wlasnie w taki sposob.

Doprawdy nie wiem jak mozna o kapitalizmie mowic jako o religii (nawet ujmujac ja jako sposob zycia). Nawet w stanach w XIX i na poczatku XX wieku, kiedy mozna bylo mowic tam o kapitalizmie i wiele osob faktycznie ogromnie na nim zyskiwalo nikt nie zajmowal sie tym z punktu widzenia "religii". Wtedy bylo to oczywiste, ze tak jest zbudowany porzadek prawny. I mi tez nie chodzi tylko o sam ustroj ale wlasnie o sposob zycia o te idealy, ktore w kapitalizmie sa wazne. Nie mozna mowic jedynie o sposobie zycia w oderwaniu od ustroju. Wolnosc, ta wolnosc o ktorej mowiles, wolnosc DO jest wolnoscia uwazana za najwyzsza wartosc przez kazdego liberala (w konserwatywnym tego slowa znaczeniu, nie liberala z dziesiejszych stanow). Podejmowanie wolnych decyzji i ponoszenie za nie odpowiedzialnosci, ponoszenie ryzyka zwiazanego z naszymi dzialaniami, ale rowniez zyskiwanie na podejmowanych przez nas decyzjach, mozliwosc NAUKI NA BLEDACH, poczucie kontroli nad biegiem naszego zycia. Rzeczy zdawaloby sie oczywiste a w ostatnich latach raczej nieobecne w szeroko pojetej "debacie". Wracajac do Bono - wyobrazmy sobie ze organizuje on koncert pod takimi haslami. Z jakim odzewem spotkala by sie taka inicjatywa? Doprawdy nie wiem.

Daniel Chmielewski pisze...

No, ten mój ostatni akapit to czysty idiotyzm i demagogia, ale skasowałem dwa razy, a napisało się trzy wbrew mnie, więc zostało, a nuż widelec.

Dziś już zbyt zmęczony na myślenie jestem, ale wrócimy do tych rozważań wkrótce.

Staram się dojść do tego czy warto kultywować te nadbudówki, jakimi są wszelkie religie, w tym "sztuka". Czy walczyć z tą fetyszyzacją? Czy po prostu pielęgnować swój własny ogródek i tyle.