BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

poniedziałek, 1 września 2008

Dlaczego po seansie "Mrocznego Rycerza" jedyne, co potrafiłem powiedzieć to "Fucking awesome"?

Bo a) z bratem mówimy w naszym pierwszym języku, angielskim
i b) gdy jestem podniecony mój wokabularz kurczy się jak penis w zimnej wodzie.





Czekałem na ten film od lat i bałem się. Zwłaszcza, że dzień wcześniej obejrzałem From Hell. Jako, że to blog kulturalny, to pozwolę sobie delikatnie powiedzieć o tworze braci Hughes: Co! Za! Gówno! Nawet w oderwaniu od komiksu, bo cokolwiek wzięło z pierwowzoru spłyciło tak, że kijanka by nie miała w czym pływać. A kinematografia przypominała mi dokonania studenta multimediów, który opanował podstawy Adobe After Effects i chce je wszystkie wykorzystać, bo ta saturacja jest taka zajebista, a to podwójne naświetlenie jest takie psychodeliczne! Nie byłem tak zażenowany od Kraksy Cronenberga na podstawie powieści pod tym samym tytułem Jamesa Ballarda. Książkę polecam gorąco. Gombrowiczowski Kosmos ery technologicznej, ukazujący mariaż (często występujące tam słowo) techniki i organicznego człowieka, Erosa i Tanatosa. Cronenberg nakręcił sobie filmik o fetyszystach kraks samochodowych. Tradycyjne techniki filmowe z ich behawioralnym charakterem po prostu nie potrafią sobie poradzić z książkami opierającymi się na zawiłych strumieniach świadomości.

Ale wracając do Batmana. Kto nie był, niech nie czyta dalej, dopóki nie wybierze się do kina, bo

HERE BE SPOILERS.

Nie chodzę na filmy dla fabuły. Tak jak w swojej twórczości fabułę traktuję pretekstowo, jako coś łączącego w logiczny dla czytelnika sposób pewne myśli, tak też i w filmie liczą się dla mnie pojedyncze sceny i wytworzony wokół nich klimat. Chociaż czułem, że Mroczny Rycerz jest długi, to za każdym razem, kiedy czułem nadchodzącą kulminację modliłem się, by jeszcze się nie skończyło i z ulgą wpasowywałem się z powrotem w fotel, gdy zaczynała rozwijać się kolejna sekwencja. Zresztą dla człowieka, którego ulubionym filmem science fiction jest Stalker Tarkowskiego, o trzech kolesiach łażących sobie po łące przez kilka godzin, to Mroczny Rycerz mógłby mieć jeszcze z pół godziny materiału tu i ówdzie.

Montaż czasem zgrzyta, jak już niektórzy w blogosferze zauważyli, i napięcie jest nierówne, ale nie przeszkadzało to w odbiorze. Zwłaszcza, że kinematografia jest piękna. Od wszelkich monumentalnych widoków z lotu ptaka, bo najwspanialsze dwa ujęcia, gdzie jest tylko muzyka, a postacie są wygłuszone - czyli kiedy Two-Face krzyczy ze wściekłości, przykuty do szpitalnego łoża i kiedy Joker wychyla się przez okno jadącego samochodu. Przywołały mi sceny z jednego z moich ulubionych awangardowych filmów francuskich, La Vie nouvelle (dałem link do torrenta, obejrzyjcie!). Chociaż fanem samochodów nie jestem, to na widok Tumblera ślinię się jak pies Pawłowa na dźwięk dzwonka. Podoba mi się to, że czuć w nim masę realnego wehikułu. Chociaż nic nie przebije wyglądu burtonowskiego bolidu, to tamten był nierealny, jak czarna mgła z koszmaru. A ten jak uderza przez ścianę, to czuć, gdy ląduje po skoku, to czuć. Ach i och.




Pościgi w Batmanie są nieodłączną częścią przyjemności pójścia do kina na adaptację komiksu, w którym tego nie sposób tak emocjonalnie pokazać, chociażby było tak dynamicznie pokazane jak w 93. numerze Batmana wydanego przez TM-Semic. Na szczęście pościg w Mrocznym Rycerzu jest wyważony. Nie może się równać z mistrzowskimi scenami z Ronina (żeby nawet nie przywoływać najsłynniejszego filmowego pościgu z panem McKrólową), ale nie snuje się jak ten z drugiego Matrixa. I kończy się niesamowicie efektownym wywróceniem ciężarówki, w stylu, któremu nawet Luke Skywalker mimo podobnych zabiegów, nie mógłby dorównać.

Za mało się mówi o Eckharcie i jego postaci. Zachwyciłem się, gdy zauważyłem, że w filmie pada ofiarą tego, czego nie udało się Jokerowi w Zabójczym Żarcie uczynić Gordonowi. Sam Eckhart gra realistycznie i przejmująco. Nawet gdy jest Two-Facem nie zaczyna błaznować. Myślałem, że w Mrocznym Rycerzu dopiero narodzi się jako wróg Batmana, a tu Nolan mnie zaskoczył, zamykając jego historię, a jednocześnie, z czego się cieszę i w co miałem nadzieję, dał przeżyć Jokerowi, zgodnie z tezą z Zabójczego Żartu.

Oczywiście, że nie ma tu nic nowego. Problematyka tu poruszana badana była na stronicach komiksowych w latach 80. Pomijając to, że w literaturze jeszcze wcześniej, a w filozofii jeszcze wcześniej. Cieszy jednak, że Nolan dotyka tych kwestii w filmie adresowanym do milionów. To jest człowiek, który zrobił Memento, zna się na rzeczy. Joker i Batman nie są pokazani jako dwie strony jednego medalu. Właściwie są, ale podskórnie Joker jest adwokatem diabła Bruce'a Wayne'a, jedynie punktuje rzeczy w nim, na które ten przymyka oczy. Jednocześnie naprawdę jest wyższą klasą kryminalisty, o brak jakiej oskarżał Gotham. Dowodzą tego tak jego romantyczne demonstracje - podpalenie pieniędzy i cudowne ujęcie, niby Nerona przed płonącym Rzymem - jak i psychologiczne rozgrywki - które nawet jeśli nie idą zgodnie z planem - dewastują ich ofiary wewnętrznie. Zapewniam, że życie ludzi na tych promach po tamtej nocy nigdy nie będzie takie samo. Mogliby nakręcić sequel w formie serialu o kilku osobnikach i ich życiu po. To byłoby emocjonujące!

Nolan naprawdę odchodzi od tej cholernej dwoistości, która skaziła zachodnią kulturę na całe stulecie. Najwyższy czas. Może dlatego takie tłumy walą na ten film. Bo musi wstrząsać zwłaszcza tą częścią populacji, która nie czyta ambitniejszych komiksów o Batmanie, nie mówiąc o literaturze przez duże L. Z kimkolwiek się utożsamią, wyjdą z kina z moralnym kacem. Pamiętam, jak podczas seansu Cube, zorientowawszy się po kilku minutach o co tu chodzi, poprosiłem znajomych, by utożsamili się z którymś z bohaterów i po filmie powiedzieli z kim. Wszyscy czterej moi towarzysze wybrali policjanta, który okazał się psychopatycznym tyranem. Ja oczywiście będąc rozwianym emocjonalnie emo dzieciaczkiem wybrałem tego w depresji, który nie widzi w niczym sensu.

Ale wracając do meritum. Kogo my tu mamy? Szaleńca z metodą. Nie możemy ocenić Jokera jako złego, bo on... imponuje. Niczym bardziej szalony Tyler Durden. Zamiast być artystą ukazującym w galerii prostytuujące się narkomanki pozwalające wytatuować sobie piętnujący znak na ciele w zamian za działkę, albo psychiatrą na kozetce, on idzie w teren. Jest świadomym uczestnikiem procesu dialektycznego i przyjmuje po prostu swoją rolę w rozpoczętej grze.

Mamy też białego rycerza, Denta, człowieka, który nie wytrzymał presji. Zauważmy, że on właściwie wymierza sprawiedliwość, nawet jeśli w akcie zemsty. Ale czy nie robią tego wszyscy, od Spidermana po śmierci wujka, po pana Franka po stracie rodziny? Może w ogóle nie porwałby rodziny Gordona, gdyby nie cała wcześniejsza nieufność i nie do końca czysta sytuacja w szeregach policji, przed którą Dent ostrzegał głuchego na to przyszłego komisarza.

Mamy wreszcie trzęsącego nogami Bruce'a Wayne'a. Za każdym razem, gdy Bale ukazywał się bez kostiumu, to wydawało mi się, że jak w American Psycho, nie wytrzyma presji peleryny i na którymś przyjęciu po prostu da komuś siekierą po głowie. Moglibyśmy bez większych problemów nazwać American Psycho prequelem do Mrocznego Rycerza, ukazującym Bruce'a bez maski. Tej z uszami, rzecz jasna, bo jak pamiętają Ci, którzy widzieli, film tamten zaczyna się od dywagacji o maskach.

Batman Nolana nie jest mrocznym rycerzem. Jest gwiazdą popkultury, która marzyła o sławie, a potem spędza resztę życia śpiewając o tym, jak ma tego dość i uciekając przed paparazzi. Jest Jonathanem Davisem, który rozpoczął cały trend nu metal, a potem stara się wyprzeć tej etykiety. Jest człowiekiem łamiącym wszelkie etyczne zasady. Nawet gdyby istniał prawdziwy Batman i gdyby go ludzie kochali, to po takiej akcji, jaką zrobił z podpięciem się do telefonów komórkowych, straciłby wszelki szacunek szybciej niż Gołota po dyskwalifikacji za ciosy w jaja. A reszty tego szacunku ulotniłyby się jak te dla Gołoty po ucieczce od Tysona (znamienne jest, że Mroczny Rycerz kończy się ucieczką Batmana) gdyby społeczeństwo dowiedziało się, jaką wymyślona gierkę dla zachowania czystego obrazu Denta.

Symbol ważniejszy od prawdy. Fakt znany od dawna. Ale znajdźcie mi inny dotychczas nakręcony film o superbohaterach, w którym teza ta jest postawiona. Zawsze to Ci źli, czy rząd, który też wtedy jest zły, robią jakieś przykrywki, używają symboli i innych takich. A tu mamy wywindowanie męczennika zbudowanie na kłamstwie. Pamiętacie tę pamiętną scenę w Ostatnim kuszeniu Chrystusa - konfrontację Pawła z Jezusem po ukrzyżowaniu? Mamy tu tego wcale nie tak dalekie echo.








U Nolana nie ma dobra i zła. Jest realna ambiwalentność. Pragmatyzm kontra emocjonalne przywiązanie u Rachel. Przerażenie Bruce'a skutkami swoich, jak się okazuje, nieodpowiedzialnych zachowań, czyli paradowania po mieście w kostiumie. Gordon i Dent też nie mówią o dobru, czy złu. Wszystko oscyluje wokół odpowiedzialności i nadziei w swoją słuszność. A jako, że nie ma jednej słuszności, złe decyzje Bruce'a i Gordona rozpoczynają lawinę kolejnych złych wyborów, z odpowiedzialnością za które ani mroczny rycerz, ani nieszczęsny biały rycerz nie potrafią sobie poradzić.

Jedyne, co bym zmienił to scenę, w którym Batman jedzie ratować Rachel. Głupi Wayne, pomyślałem, znów myślący mózgiem, który ma miedzy nogami. Powinien wreszcie, zwłaszcza że już wcześniej w filmie rzucił się za Rachel, pozwalając Jokerowi uciec, wreszcie uratować swojego następcę, białego rycerza Gotham. Z drugiej strony, timof, któremu się film nie podobał, zwrócił mi uwagę na współzależność Jokera i Batmana. Ten pierwszy, wiedząc, co ten drugi zrobi, zamienił Denta z Dawes, by podjąć za Batmana właściwą decyzję. Ciekawy punkt widzenia. To by czyniło z Jokera mentora mrocznego rycerza!

Wiem, że za jakiś czas będę miał mnóstwo zastrzeżeń do drugiej części z cyklu, ale teraz surfuję sobie na fali zachwytu. Ciekaw jestem, czy będzie tyle wybuchów w trzeciej części. Wysadzanie całych budynków staje się znakiem rozpoznawczym Nolana. Inni reżyserzy też niby wysadzają, ale tu jakoś to się wyróżnia. Może to te ujęcia kamer, może to fakt, że wysadza prawdziwe budynki, a nie komputerowo generowane, a może to ich ilość na jeden film. Nie ważne, mnie się podoba.

A co do trzeciej części. Julek pisze, że dwójka kończy się wulgarnym cliffhangerem. Może. Ale dla mnie Mroczny Rycerz jest zamkniętą całością o upadku Haveya Denta. A Batman i Joker to te dwie animowane postacie siedzące mu na ramionach, szepczące to albo owo do ucha. Wraz z końcem Harveya i jego publicznym wniebowstąpieniem film się zamyka i nie mam żadnych pretensji do Nolana, a co najwyżej apetyt na to, że zaserwuje nam wyjątkową konfrontację Batmana nie z kolejnym wrogiem (który będzie ale, mam nadzieję, w ramach pretekstu), a ze społeczeństwem.

3 komentarze:

Gonzo pisze...

Ciekawe spostrzeżenia, Danielu, acz jak dla mnie przydługie toto (myślałem że to ja przeginam z długością tekstów).

Dwie uwagi - postać Eckharta - OK. Kreacja Eckharta - coo? Koleś jest jak szare mydło, zupełnie bez wyrazu. Może miało tak być w wersji przed przemianą, ale potem jest jak dla mnie za mało diaboliczny i rozdwojony jednak.

American Psycho - wyłowiłeś scenkę, dosłowne mrugnięcie Nolana do widza który widział tą starą kreację Bale'a?

Daniel Chmielewski pisze...

Domyślam się, że będzie to coś w restauracji. Powiedz, bom niezmiernie ciekaw, a na imdb milczą.

Dla mnie Two Face był just right. Nie mogłem znieść tego nawiązującego do lat 60. gibającego się, śmiejącego się non-stop purpurowego stwora, jakim był Tommy Lee Jones.

Gonzo pisze...

Nieno, koncepcja postaci - okejo, poprzednio zrobili Jokera BIs. Ale Eckhart to taki rozlazły typ jest że daj spokój.

Psycho - zakrwawiony bateman z piłą goni nagą dziwkę. ona ucieka spiralnymi schodami w dół, on czeka na górze, kalkuluje odpowiedni moment, puszcza piłę, piła trafia ją dokładnie gdy przebiega środkiem 'studni'

Batman - Bat goni na parkingu ciężarówkę z przestępcami. Ciężarówa ucieka na niższe kondygnacje, on czeka na górze, kalkuluje odpowiedni moment, zeskakuje, spada na ciężarówkę dokładnie gdy przejeżdża środkiem 'studni'

nie wykluczam że jest tego więcej, w końcu Wayne to taki Bateman, który dał się zdominować swojemu Cieniowi, ale umie się nim posłużyć.