Epilog ostatniego wpisu: Sprawdzian wyglądał tak, że dostawaliśmy po 3 zdania wyrwane z tych łącznie 700 stron, które mieliśmy przeczytać. Mieliśmy podać autora, kierunek jaki on reprezentuje i zaznaczyć, czy był modernistą, czy awangardzistą. Pierwsze zdanie
Marzę o sztuce, która by była podobna do wygodnego fotela.
to skrócona wersja oryginalnego zdania: Marzę o sztuce pełnej równowagi, spokoju, jasności, bez niepokojącej czy przytłaczającej tematyki - o sztuce, która by była dla każdego pracownika umysłowego, tak na przykład dla człowieka interesu, jak dla literata, środkiem łagodzącym, kojącym umysł, czymś podobnym do wygodnego fotela, dającego odprężenie po zmęczeniu fizycznym.
Znajoma wspomniała mi o tym zdaniu, gdy wspólnie się uczyliśmy, zaskoczona takim stwierdzeniem pochodzącym od Matisse'a. Chwilę później natrafiłem na to zdanie u Greenberga, o którym mam napisać dlaczego jest niebezpieczny, ale pewnie znajdę na to czas pod koniec roku. Greenberg również przekłamał to zdanie, dodając coś o robotniku. Widocznie w czasach, gdy nie było hiperłączy ludzie częściej korzystali z pamięci, co z jednej strony jest godne pochwały, a co z drugiej strony przyczyniało się do wszelakich wyrwanych z kontekstu, przekłamanych wypowiedzi.
Tak czy siak, wśród 700 stron tekstu zwróciłem uwagę na to właśnie zdanie i je dostałem. Drugi cytat był z Malewicza, ale nie przypomnę sobie dokładnie słów (przez tę moją powieść nie spałem w przedegzaminacyjną noc i ledwo się trzymałem na krześle podczas pisania).
A trzecie zdanie? Nie wiem właściwie dlaczego, kiedy już zdecydowałem wziąć się za pisanie, musiałem oznajmić to wszem wobec (wiedzieliście, że pisze się to bez "i"?). Taki kaprys. A że nie chciałem banalnie napisać Nie mogę się skupić na tekście, przedstawiłem to w taki sposób, jak poniżej, co wymagało kilkunastu minut wczytywania się w cytowany akapit. I jakaż była moja radość, gdy trzecim zdaniem na sprawdzianie z tych 700 stron, jakie mieliśmy sobie przyswoić, była wypowiedź Marinettiego!
Morał: Gdy odczuwasz eskapistyczną chęć zrobienia czegoś twórczego zamiast obowiązków - zrób to. Opłaci Ci się podwójnie. Gdybym chciał sumiennie skupić się na nauce i tak by z tego nie wyszło, a nie miałbym napisanego szkicu powieści.
***
A teraz z innej beczki.
Nigdy nie lubiłem punka. Tego peryferyjnego, skłotowego, włosy na sztorc żółtkiem od jajek, antysystem, Babilon mast daj, oi, oi!
Jako dziecko mieszkające z mamusią i mające pełną lodówkę, a chcące się buntować, musiałem wybrać postpunk. Sonic Youth, Ewa Braun, glany i graficiarskie wypady na mieście, po których siadało się w wannie ciepłej wody, nim mamusia zawołała na kolację.
Pierwszy raz zetknąłem się z punkiem na obozie harcerskim w 1998 r., gdy znajomy dał mi do przeczytania Ratboy Prosiaka. I powaliło mnie. Pomijając fakt, że nigdy wcześniej nie zetknąłem się z komiksem tak brutalnym i szczerym, poza cartoonami Leuniga. Po powrocie z wakacji i róznych punkowych próbach jednak nie mogłem się wkręcić w tę grubociosaną, pełną haseł i nie do końca przemyślanych racji punkowość, jaką przejawiali znajomi. Szczytem wszystkiego była manifestacja, na którą wpadłem już w liceum. Zobaczyłem w tłumie kolegę i podszedłem. Po kilku zdaniach -
On: Daniel, a za tydzień wpadasz?
Ja: A co będzie?
On: No, protest przeciwko wojnie w Iraku.
Wtrąca się jakaś dziewczyna: Za tydzień to za legalizacją.
On i ona: Zaczynają dyskusję o tym za czym, czy przeciwko czemu będą za tydzień.
Ja: Odchodzę.
Kurtyna.
To wszystko nie zmienia faktu, że wtedy, w trakcie lektury komiksu Prosiaka coś się we mnie zaszczepiło. A dokładnie, to coś, co zaszczepił Leunig zostało zapłodnione i zaczęło się rozwijać. W dwóch recenzjach Powidoku porównano mnie do Krzysztofa Owedyka, czyli rzeczonego Prosiaka, i zacząłem się zastanawiać dlaczego nie wspomniałem go w liście lektur uzupełniających do Powidoku. Chyba po prostu zapomniałem. Ale wtedy zacząłem się zastanawiać nad pierwszym komiksem, jaki w Polsce publikowałem, w redagowanej przeze mnie gazetce OKNO, kiedy jeszcze była gazetką szkolną. Potem, gdy wyszliśmy na ulice pojawił się Cynik (który narodził się ponownie po latach w Powidoku), ale na początku pisałem i rysowałem serię będącą wypadkową mojej fascynacji Osiedla Swoboda i właśnie Ratboya. Mausa wtedy jeszcze nie przeczytałem. Co ciekawe, chociaż przy każdym numerze zaciągano mnie na czerwony dywanik, gdzie musiałem bronić się przed radą pedagogiczną za niestosowne treści, za komiks nigdy mi się nie oberwało, mimo iż poruszałem w nim tematy: przemocy w rodzinie, palenia zioła i jedzenia piguł na imprezach, gwałtu i wreszcie morderstwa. Sam komiks w takiej formie, w jakiej pojawiał się w OKnie jest oczywiście nie do pokazania, bo jest pod każdym względem tragiczny, choć taki mały wgląd dam w postaci połowy planszy któregoś z odcinków. Cytowana piosenka to oczywiście legendarny utwór Szmata zespołu Ztvorki.
Zamówiłem sobie kilka dni temu Ratboya, by skonfrontować się z młodzieńczymi wrażeniami. A Ósmej czary wciąż nie zaliczyłem i wstyd. Za każdym razem, gdy już chcę kupić, coś innego wpada do ręki.
***
W OKnie poza promowaniem twórczości warszawskich licealistów, w ostatnim numerze (wtedy nie wiedziałem, że nim będzie) zaprezentowałem nowy dział pt. Ocalmy od zapomnienia.
Moja ówczesna dziewczyna pracowała wtedy w księgarni Bellona na Krakowskim i co jakiś czas wyciągała z piwnicy jakieś poetyckie kurioza. Pewnego razu przyniosła mały tomik poezji. Znajomi się podśmiewali z wiersza o gwałceniu kozy w gumofilcach, a ja wziąłem do domu i się zakochałem. To było to! Ten sam duch, co u Owedyka. Ta sama mądrość, co u Saturatora.
Odkryłem Oliego Wehra (O z umlautem, ale blogspot nie pozwala). Niestety wkrótce potem ten tomik znikł. I jedyne co mi pozostało to kilka wierszy zamieszczonych w OKnie. I kilka gdzieś w sieci. Apeluję do Was, drodzy czytelnicy. Jeśli wiecie cokolwiek o Olim Wehrze, albo zobaczycie gdzieś jakiś jego tomik poezji, proszę dajcie mi znać. Obok Czarnego Romka, Orkiestry z Chmielnej, wspomnianego Saturatora, jest on jedna z kolejnych warszawskich legend, które mi uświadamiają w jak pięknym i magicznym, choć brutalnym miejscu żyję.
Na zakończenie zostawiam Was ze skanem z OKNO'a i kilkoma wierszami umieszczonymi na innych stronach Ogólnodostępnego Kuluarowego Nośnika Optymizmu.
***
więc jest i
tor przeszkód
na temat
Chrystusa
***
czeka sięczeka sięczeka sięczeka sięczeka sięczeka sięczeka się
i w końcu się zdarza
i nagle
xxxxxxxxxxkiedy to zniknie?xxxxxxxxxxkiedy to zniknie?xxxxxxxxxxkiedy to zniknie?xxxxxxxxxxkiedy to zniknie?xxxxxxxxxxkiedy to zniknie?
x
x
x
9 komentarzy:
postpunk = mnóstwo okej.
a pamietasz jak sie poznalismy? nie badz taki niesprawiedliwy co do punka i manifestacji :)
myślisz, że naprawdę to opłaca się podwójnie?
super blog, zlinkowałam sobie :) zapraszam do mnie www.nakielska.bloog.pl
Ewelina Nakielska
Do Maćka: Ja czekam na Twoje muzyczne best of 2008. Zawsze jakieś ciekawe rzeczy polecasz.
Do Aurelii: Ach, są pewne okoliczności łagodzące dla manifestacji. Ale my się poznaliśmy na przystanku na trasie WuZet, czyż nie? Potrzebna do tego była manifestacja?
Do Agaty: Jak zdam, to oznacza, że się opłaciło podwójnie! Powieść ma rozwija się o kilka słów codziennie, a i wiedza w głowie jest!
Do Eweliny: Dziękuję bardzo, Ewelino. Też będę wpadał do Ciebie. A Ania Leśniak, co to w Muza Art Cafe występowała, to ta sama, co teraz w Galerii Studio w Warszawie ma wystawę siebie malowanej i upozowanej jak kobiety ze słynnych obrazów?
fajna sprawa z ta gazetka. w moich szkolach jakos nigdy czegos takiego nie bylo (moze dlatego ze podstawowka byla na jednym z najgorszych gdynskich osiedli, a w liceum wszyscy woleli sie zastanawiac co dzisiaj zapala).
co do punka - wiekszosc osob ktore spotkalem (a bylo ich troche) uzywala go jako wymowki do chlania i cpania czego popadnie. sama ideologie anarchizmu uwazam za nieco niebezpieczna. moim zdaniem anarchizm powinien raczej skupiac sie na przetrwaniu spolecznosci w wypadku ogolnej anarchii i upadku panstwowosci, jednoczesnie starajac sie wprowadzic oddolna demokracje...
Dzięki za komentarze, Siegfriedzie. Z OKNOem mieliśmy to szczęście, że chociaż moje liceum też nie miało specjalnego dorobku kulturalnego, to dyrekcja dawała zielone światło na wiele inicjatyw. Nawet gdy inicjatywy te były mocno niepokorne. Dyrektorka wychodziła z założenia, że lepiej, byśmy tak się realizowali, niż gdyby nam zabroniła i by nam jeszcze głupsze rzeczy do głowy przyszły w ramach młodzieńczego buntu. W większości innych szkół to by nie przeszło, czego miałem dowód, gdy chodziłem po dyrektorkach stołecznych liceów, by nawiązać współpracę, a one po szybkim przekartkowaniu zdegustowane wyrzucały mnie za drzwi. Na szczęście znalazło się kilkoro śmiałków wśród nauczycieli i uczniów tych szkół, którzy na lekcjach i przerwach cichcem kolportowali. Ale takich rzeczy nie da się narzucić odgórnie. Wszelkie kontrolowane przez nauczycieli gazetki szkolne nigdy nie pozwolą młodzieży naprawdę rozwinąć skrzydeł. Musi być kilku zapaleńców i wtedy powstają najciekawsze pisma, gazetki, zespoły, etc, etc.
Zgadzam się co do anarchii, warto przyjrzeć się niektórym założeniom, by je zaczerpnąć, ale nie ma czegoś takiego jak pełna demokracja, jak absolutne róbta co chceta. Kończy się to chlaniem na barbakanie, jak zauważyłeś, albo "Folwarkiem zwierzęcym".
Warto jednak zwrócić uwagę na pewną zależność "buntowników" od władzy. Pisał o tym Konwicki w "Małej apokalipsie". My się buntowaliśmy w naszej gazetce, ale prawda jest taka, że gdyby władze uczelni zdecydowały, że więcej szkód niż korzyści z tego jest, to by nas na zbity pysk wyrzucili. Wcześniej tu na blogu pisałem o wypadzie moim i moich znajomych na budowlę, gdzie strażnik wiedział od początku, że jesteśmy, ale nie powiadamiał policji, bo wiedział, że nie warto. Faktycznie w pewnych momentach rzeczy wymykają się władzy z pod kontroli, ale zazwyczaj bunt, zwłaszcza gdy jest peryferyjny, wszelkie te manifestacje punkowe, andergrałndowe pisma i inne manifesty i manifestacje mogą mieć miejsce, bo jest to wręcz pożądane przez władze (by "element" wyszalał się w swoich zabawach i nie powodował realnych szkód).
taaa, wszystko tak naprawde zalezy od kadry pedagogicznej... szkoda ze tej naprawde dobrej tak u nas malo. pod koniec mojej edukacji milem dziwne wrazenie, ze w szkolach i liceach koncza na ogol nieudacznicy zyciowi, tacy ktorzy nie zalapali sie do powaznej firmy z dobra pensja. ale moze po prostu mialem pecha.
tak off topik:
ja pamietam trzech niesamowitych gogow: najbardziej utkwil mi w pamieci Pan od Fizyki. Facet jest chyba legenda gdynskich liceow - nawet na naszej klasie o nim jest wielki temat. Strasznie wszystkich kosil, ale robil to z klasa i byl naprawde SPRAWIEDLIWY. na kazdej lekcji wszyscy turlali sie ze smiechu, mimo lekkiego drzenia kolan. Kiedys postawil mi dwie paly w ciagu 20 minut, co sprowokowalo mnie do niefortunnej odzywki (cos w stylu "skoro Pan wie ze nie umiem, to po co mnie wywolywac dwa razy, oszczedzilby mi Pan chodzenia"). Zapadla cisza, na przerwie ludzie z klasy zaczeli mnie pocieszac ze bedzie ok - jak strzele kibla to rok nizej tez sa spoko kolesie. No i z tego przerazenia zaczalem sie fizyki uczyc, traktujac to jako wojne. Gdy udalo mi sie wybronic przy tablicy (a bylo to ogromnie trudne) to czulem sie jak pan wszechswiata ;) klasa tez zaczela obserwowac z uznaniem. A Pan z Fizyki musial miec niezly ubaw i mnie podpuszczal dalej - raz zniszczyl, drugi raz pochwalil na zachete. Tak sie wkrecilem ze jako jedna z trzech osob zdawalem fizyke na maturze, po czym poszedlem studiowac fizyke na gdanska polibude ;) jakkolwiek studia przerwalem (moja miloscia okazala sie informatyka), to jednak do dzisiaj sporo o fizyce wiem i bardzo lubie ta dziedzine.
nie ma to jak dobry gog ;)
Ach, chyba wszyscy mamy takiego jednego czy dwóch pedagogów, którym zawdzięczamy to kim dziś jesteśmy. To są prawdziwi bohaterowie i dobrze, że niektórym się chociażby wirtualne pomniki stawia. Dziękuję zatem za to, że jeden stanął również pod Picadorem.
Prześlij komentarz