BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

wtorek, 10 marca 2009

Dlaczego po seansie "Strażników" nie powiedziałem "Fucking awesome", tylko przeszedłem z bratem do rzeczowej dyskusji o obejrzanym właśnie filmie.

Przydługi tytuł odnosi się do wpisu o moich wrażeniach z Mrocznego Rycerza. Taki żarcik.

Nie będę właściwie pisał o filmie. Nawet o komiksie. A o literaturze.

Może tak tylko krótko o wrażeniach. Bratu brakowało przejść miedzy scenami jak w komiksie, na co zwrócił już uwagę Przemek Pawełek. I raziło go nachalne czasem CGI, na co zwrócił już uwagę Mariusz Zawadzki. Ogólnie wierna adaptacja komiksu. Wiadomo, trzeba było poucinać itd. Dopiero przy tym filmie uświadomiłem sobie jaka to musiała być katorżnicza robota przy scenariuszu. To nie było napisanie czegoś nowego na podstawie, jak w filmach o Batmanie, ani wierne przełożenie krótkich nowelek, jak w Sin City. Tu była wierna adaptacja, ale skrócona tak, by można upchnąć w trzygodzinny film. Unka Odya podziela również nasze obawy co do zrozumiałości i sensowności samego filmu chociażby dla tych, którzy nie czytali pierwowzoru.

Mam tylko jeden problem. To to słowo - wierność. Wszyscy recenzenci tego filmu przegapiają najistotniejszą wcale nie drobnostkę, która powoduje, że mimo wierności, że tak powiem - formalnej, nie odważono się powiedzieć tego, co w samym komiksie Moore'a najważniejsze.

Żeby wytłumaczyć o co chodzi, popiszę trochę o literaturze.

Gdyby chcieć hierarchizować, to można by stworzyć następujący model (gdzie pierwszy punkt jest dołem drabiny):

- ludzie nie czytający dla których wzięcie książki do ręki jest już czymś albo podejrzanym, albo wielkim ("Łał, czytasz! Ale musisz być inteligentny!").

- ludzie czytający jakieś romanse, epopeje fantasy, czy inne prościutkie historie, dla których Pilch jest zbyt ambitny. Uważają się za lepszych od tych nie czytających w ogóle.

- ludzie czytający Pilcha, dla których Gombrowicz jest zbyt ambitny / dziwny. Uważają się za lepszych od pierwszych dwóch grup, a czasem i od tej gombrowiczowskiej, bo to jakieś zupełne dziwactwa, nie tak jak prawdziwa literatura!

- ludzie czytający Gombrowicza, którzy uważają że Pilch to pop-chłam, a fantasy to sobie można było podczas sesji rolplejowych wymyślać kiedy się ma lat naście.

Model ten jest uproszczony i nie uwzględnia, że Gombrowicz z kolei to taka prosta filozofia, czyli też pierwsza belka o wiele wyższej drabiny. Nie uwzględnia również ludzi, którzy odpoczywają sobie po Kunderze przy Danie Brownie i znajdują chorą przyjemność w pulpowych pornosach po Nietzschem.

Kiedyś łapałem się do tej grupy gombrowiczowskiej i choć wciąż uważam, że w fantasy to się można bawić w liceum, czy gimnazjum, to przestałem hierarchizować i ujmuję to jako Nisze na poziomej powierzchni - bez wartościowania.

Ale nie wchodźmy w relatywistyczne dywagacje. Zostańmy przez tę jedną chwilę przy hierarchiach. Na tym najwyższym szczeblu jest to, co nazywamy Wielką Literaturą. Wielka Literatura jak i Wielki Film jak i Wielki Komiks jak i Wielkie Malarstwo nie mają bawić. Mogą, ale to wychodzi niechcący. Tworzenie ich nie jest przyjemne dla twórcy i raczej przyjemne dla czytelnika też nie jest. Może być przejmujące. Przytłaczające. Ale raczej po odłożeniu takiego dzieła, czy wyjściu z seansu człowiek przebywa w stanie zadumy, a nie euforii.

Wielka Twórczość jest ponad indywidualnym człowiekiem. Tak jak historia. I tu i tu są bohaterowie i legendy, ale są fragmentem większej całości. Nie na darmo mówi się o "polifonicznej konstrukcji" książek Dostojewskiego. Jego bohaterowie posiadają honor lub są nikczemnikami. Ale sama powieść nie stawia tezy. Ukazuje tych ludzi ze wszystkich stron. Raskolnikov zabija od razu na początku. William Gull z Prosto z piekła Moore'a dość prędko wyjawia czytelnikowi swój plan zabójstwa.

Dlatego to wyjawienie "tego złego" następuje tak prędko, bo zabawa w "kto zabił" jest po prostu prymitywna. Śledztwo policyjne jest o wiele bardziej sensacyjne niż monolog wewnętrzny i dlatego jeśli chcemy poczuć adrenalinę i dobrze się zabawić, to sięgamy po powieść detektywistyczną. Odsłanianie czynów czy planów Raskolnikova i Gulla na początku stawia ich poza ludzkimi prawami, stawia ich w naturalnym porządku świata - gdzie moralność jest niczym więcej, niż kolejnym wytworem kultury - jak prawo, czy pędzel czy palmtop. Oczywiście potem obserwujemy ich zmagania w społeczeństwie rządzącym sie takimi a nie innymi prawami. I to staje się trzonem powieści. Natura kontra kultura. Człowiek, który jest zwierzęciem, ale ma defekt w postaci świadomości.

Gull, jak i Dr Manhattan ze Strażników są uosobieniem wielkiego twórcy, są alter ego Moore'a. Wciąż wybuchają tanie skandale np. podczas wystaw plastycznych, bo pewni twórcy, filozofowie i naukowcy badają świat w jego czystej, nagiej postaci, a nie przez ubrania - czyli kulturę. Pytania "Czym jest moralność?", "Czym jest sztuka?" mają w każdej epoce miliony różnych odpowiedzi. Niektórzy nie zajmują się nimi, bo to jest nic więcej niż gra - wymyślanie definicji - strukturalizowanie czasu.

W Strażnikach Moore tworzy wariację na temat Roku 1984 Orwella. Strach przed większym zwierzem jako sposób na zjednoczenie. Prosty mechanizm socjologiczny. Solidarność, obalenie muru Berlińskiego, Pomarańczowa Rewolucja na Ukrainie, itd, itp. Gdy walczy się przeciw wielkiemu demonowi, to odkłada się waśnie z bliźnimi na bok. Dopiero jak następuje spokój, zaczynają się na powrót IPNy, zatargi, niesnaski i inne wojny między sobą. Moore zastanawia się w swoim komiksie, czy faktycznie, gdyby stworzyć wystarczająco wielkie zagrożenie z zewnątrz, można utrzymac pokój na dłużej. Ironiczna finałowa sekwencja w redakcji brukowca chyba daje jasną odpowiedź na to, czy taki pokój jest możliwy.

Wielka Twórczość pokazuje, że człowiek jest tylko zwierzęciem z defektem. Ale jeśli zamiast burzyć się przeciwko temu, zaakceptujemy to, możemy żyć szczęśliwiej.

Jak wiem, że Gombrowicz nie jest obiektywnie lepszy od Grocholi, tylko jest wynikiem takich a nie innych uwarunkowań i trafia w takie a nie inne potrzeby takich a nie innych ludzi, to przestaję z pogardą patrzeć na czytelników Grocholi. I jak mam już z nimi dyskutować o literaturze, to nie będę się pieklił, nie będę emocjonalnie krzyczał: BO GOMBROWICZ WIELKIM PROZAIKIEM BYŁ! tylko na spokojnie podyskutuję o naszych oczekiwaniach dotyczących literatury i jak to co czytamy te oczekiwania spełnia.

Jak wiem, że jako mężczyzna nie jestem lepszy od kobiety, jako Polak nie jestem lepszy od Niemca, jako student nie jestem lepszy od robotnika budowlanego, to nie widzę sensu walki.

Wiele osób odbiera taką postawę jako nihilizm. Nic bardziej błędnego. Jak tworzę skomplikowane formalnie komiksy, to nie płaczę nad tym, że nie czytają ich miliony. Tworzę dla tych, którzy bardziej od zabawy cenią sobie zaangażowanie w pracę, dyskurs z nią. I mając tego świadomość, staram się dotrzeć do takich właśnie czytelników. Dlatego stawiam od razu przed odbiorcami wysoki próg - używam skomplikowanego słownictwa, opatruję prace pretensjonalnymi tytułami, itd, by odsiać tych, którzy nie mają czasu się zaangażować tak jak od nich tego wymagam. Dzięki temu zostają ci czytelnicy, którzy mogą mi coś dać. A ja żywię wiarę, że daję coś tym czytelnikom. Powstaje dialog. A dialog pomiędzy ludźmi, którzy się rozumieją i uczą od siebie nawzajem trudno nazwać nihilizmem.

Mam za złe Zackowi Snyderowi i jego adaptacji Strażników, niby tak wiernej, że musiał dać scenę jak Nocny Puchacz daje w twarz Ozymandiasowi. To i kilka innych słów i scen stawia tezę. Życie ludzkie jest cudem. Poświęcić małą grupkę ludzi, by uratować większą jest bestialstwem. To są hasła zgodne z ówczesnymi modnymi poglądami, które z naturalnym porządkiem rzeczy nie mają nic wspólnego. Finał w redakcji nie jest ironicznym odautorskim komentarzem o kondycji człowieka, tylko kropką nad i - że jako ktoś tak bestialsko sobie poczynia, to musi zostać ukarany.

Mogę jednak podziękować Zackowi Snyderowi za to, że wykonał kawał niezłej rzemieślniczej roboty, która może zachęci kilka osób do lektury komiksu. I wtedy dopiero dostaną obuchem po głowie.

Jak to zazwyczaj ma miejsce po obcowaniu z Wielką Twórczością.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

mi się nie podobał film. Nie odczułem budowana napięcia, budowania atmosfery. Tego wszystkiego, tych wszystkich malutkich szczególików, które z komiksu czyniły lekturę fascynującą. To wszystko przeletywało przed oczymy, niezbyt wciągając, czasami denerwując.

I sory, ale wierny ten film nie jest komiksowi. Wszystko rozgrywa się na jednej płaszczyźnie. W komiksie na kilku, które świetnie wprowadzają paralele, daja argumenty, żeby dopwiedzieć obie na kilka pytań, dookreslić postaci etc.

Skąd ten pomysł z wiernością, Daniel? Przecież zmieniono rolę naukowców (w komiksie: naukowców/artystów), znmieniając tym samym wyjaśnienie planu Ozymandiasza. Inaczej rozłozono dramatyzm, opierając go na innych elementach, rajt?

ja jestem srodze zawiedziony. i już się wyżaliłem.

Daniel Chmielewski pisze...

Przeczytałem Twoje gorzkie żale, Jakubie. Ja swoją notkę napisałem po tym, jak wszędzie w innych recenzjach natrafiłem na słowo "wierna", co mnie prawdę mówiąc zdenerwowało. Bo w tym chwaleniu filmu nie zauważa się jak wypaczony jest sens treściowy. I przecież o tym piszę.

A dlatego zostawiam kilka suchych nitek na Snyderze, bo zrobił efektowny film, który u większości wywołuje dość albo i bardzo pozytywne uczucia. I dzięki temu wiele osób ma ochotę sięgnąć po / odświeżyć sobie komiks. Mówię o tym przez pryzmat działania rynku. O filmie jest głośniej niż o jakimkolwiek komiksie, czy książce. Więc dopóki to da się jeszcze obejrzeć i dostaje dość pozytywne recenzje, to działa jako reklama pierwowzoru i super.

Co do napięcia, to u Przemka Pawełka napisałem:

Co z tego, że jest ten psychiatra przy wybuchu, jak w filmie pokazany jest wyłącznie jako spasły grupy liberał, co się na życiu nie zna. Wcale nie jest żal, że on ginie. W ogóle wrażenia na mnie nie zrobiło, że tu kilka milionów poszło do piachu. Po to w filmach katastroficznych jest śledzenie grupki osobników, byśmy zżyli się z nimi i przeżywali ich tragedię. Inaczej to jest pusty gest - "śmierć milionów to statystyka".

Wiesz, Snyder mógł zrobić z tego kolejny "From Hell", którego twórców powinno się powiesić. Ale nie zrobił. I w tym kontekście to analizuję.

Anonimowy pisze...

spoko. Ja się wkurwiam jak tylko zobaczę w kontekście tego filmu słowo "wierny" odmienione przez przypadki i rodzaje wszelakie.

no nie mogę z tym filmem i tyle- przecież to jest jakieś wypaczenie. Zaprzeczenie temu, o co chodziło w historii- chodziło o wielowymiarowych bohaterów uwikłanych w taki konflikt tragiczny- bo co z tego, że myslisz sobie, że Rorschcach ma rację, skoro zastosowane rozwiązanie przez druga stronę jest dla ogółu słuszniejsze? ale czy jest? może to tylko złudzenie i wytknięcie, że jesli dalej bedziemy tkwili w mysleniuu takimi kategoriami, że lepiej nie mówic całej prawdy ludziom, to nadal będzie dochodizło do konieczności tak drastycznych rozwiązań jakie w Straznikach mamy. A w filmie to wszystko nabiera zupełnie innego wymiaru. Brak mi dramatyzmu i napięcia. Kurde, wyspałem się przed filmem, zjadłem sniadanie, wysikałem się, wyłączyłem telefon, przygotowałem się. Poszedłem nawet na seans poranny, żeby pokornożerców-przeszkadzaczy-żarłaczy uniknąć... Skupiłem się na filmie i wkurzyłem. A moje gorzkie żale to wypadkowa tego, co przeczytałem o filmie Lektor i implikacji jakie wywołuje autor, używając słowa "komiksowy" i tego, co zobaczyłem w kinie. Z tej perspektywy, nie dziwne że sie wkurzyłem. I nie wiem jak to będzie- czy film zrobi reklamę komiksowi? być może, jedna studentka już poprosiła mnie o komiks do przeczytania. Więc może masz rację. Ale umysły ograniczone, jak smiem twierdzić również i recenzent z Newsweeka, niestety oleja komiks. I obawiam się, że tak zrobi wiekszość, która pozna najpierw film. No chyba, że wiedzą o reakcji Moore'a na taka wersję filmu, o jego wycofaniu się z projektu. Wtedy może pomyslą, że coś tu jest nie tak. chciałbym wierzyć, że takich dociekliwych jednostek jest większość, ale jakoś wątpię...

fak

Daniel Chmielewski pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Daniel Chmielewski pisze...

No ja pamiętam, jak na imdb czytałem recenzje użytkowników o "From Hell" i tam ktoś pisał, że film beznadziejny, ale to oczywiste, bo na podstawie komiksu. Przez cały wieczór nie mogłem usiedzieć spokojnie i chodziłem po mieszkaniu, klnąc.

Filmu znajomym polecał nie będę, tylko jak dotychczas - komiks. Choć tak naprawdę wyedukowanym humanistom lepiej jest wciskać "From Hell", a potem w ramach ciekawostki "Strażników", bo bądź co bądź - komiks o Kubie jest literacko i filozoficznie bardzo intrygujący i momentami nowatorski. "Strażnicy" dla ludzi obytych chociażby z podstawami filozofii i psychologii mogą być ciekawostką, ale wątpię, by naprawdę ich porwali.

Anonimowy pisze...

"Wolę rozmawiać ze zmarłymi, niż z żywymi."

"Ogromny wstręt zawładnął mną nagle i pióro wypadło mi z palców, pryskając atramentem. Czymże jest przeszłość? Czy chwyciły mnie Mdłości? Nie, to nie było to, pokój miał dobrotliwy wygląd jak co dzień. Ledwie stół wydał mi się zbyt ciężki, gęstszy, a pióro bardziej zwarte.
Jeszcze przed chwilą był tutaj, we mnie, spokojny i ciepły, i od czasu do czasu czułem, jak się porusza. Był dla mnie żywy, bardziej żywy niż Samouk czy właścicielka baru "Pod Kolejarzem". Miał niewątpliwie swoje kaprysy, przez wiele dni potrafił się nie pokazywać; ale często w tajemniczą pogodę, jak kapucyn z barometru wysadzał nos na zewnątrz, dostrzegałem jego bladawe oblicze i niebieskie policzki. Nawet gdy się nie pokazywał, istniał jako ciężar na sercu i czułem się wypełniony.
Obecnie nie było już nic. Nie więcej niż wspomnienie świeżego połysku na tych śladach suchego atramentu. To moja wina: wypowiedziałem jedyne słowa, jakich nie należało wypowiadać - powiedziałem, że przeszłość nie istnieje. I natychmiast, bezszelestnie, pan de Rollebon po wrócił do swojej nicości.
Jedynie pan de Rollebon umarł po raz drugi."