BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

środa, 2 lutego 2011

Zmiana percepcji czasu i tożsamości w wyniku nowego przełomu technologicznego - część V

Dla nowoprzybyłych - linki do części pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej.

Dziś bez wstępu, bo sam rozdział jest chyba najdłuższym w całej pracy.

1.4. Zegar, prasa, kapitalizm

Rozpatrywanie kwestii czasu i tożsamości od końca średniowiecza staje się coraz bardziej skomplikowane, bo wielowymiarowe. Zależnie od sytuacji geopolitycznej w różnych częściach Europy dokonują się różne procesy, które przez całe wieki rozwijają się równolegle, wpływają na siebie, uaktywniają nowe procesy. Od kiedy zaczyna istnieć człowiek jako jednostka, od kiedy nasze wybory i nasza aktywność są w stanie zmienić nasze warunki egzystencji, opis świata przestaje być możliwy do skondensowania w jakiejkolwiek formie pisanej, bo zawsze ominie się jakąś sferę ludzkiej działalności, ograniczonej wyłącznie naszą wyobraźnią. Postarajmy się mimo to bardzo ogólnikowo zarysować kilka wątków potrzebnych do zrozumienia obecnych procesów socjotechnologicznych.

Zegary, o których powstaniu wspomniałem pod koniec poprzedniego rozdziału, nie wzięły się znikąd. Nie były fanaberią społeczeństwa spragnionego nowości, jak to bywa w przypadku współczesnych wynalazków opierających się głownie na zasadzie większego komfortu komunikacyjnego (szeroko rozumianego). Były raczej potrzebnym środkiem represji. Główną gałęzią przemysłu w Europie było włókiennictwo. Cechy włókiennicze (jak i następnie cechy związane z innymi działami produkcji) zamieniały się z egzystujących we względnej biocenozie kilkuosobowych warsztatów w coraz większe firmy, zatrudniające zamiast jednego, dwóch czeladników, po kilku lub kilkunastu. Firmy te musiały konkurować ze sobą, by dalej się rozwijać, a ich rozwój powodował wzbogacanie się przedsiębiorców.

Z kolei zmiany w systemach monetarnych wpłynęły na coraz niższe płace dla pracowników. Chcąc załagodzić pogarszające się warunki finansowe, wyrabiali coraz dłuższe normy, dzięki czemu więcej zarabiali. Burmistrzowie zezwalali pod naciskiem ruchów robotniczych na pracę nocną, co z kolei nie podobało się pracodawcom, którzy na tym tracili (zwłaszcza, że praktykowano różne oszustwa, by zarobić jak najwięcej) (15). To pracodawcy zaczęli postulować unormowany czas pracy i budowanie zegarów ten czas normujący. Wpierw były to dzwony na wieżach, wybijające o innych godzinach, niż dzwony kościelne. Potem stopniowo były zastępowane zegarami mechanicznymi. Zegar mechaniczny, działający na zasadzie matematycznej, dzielił dobę na dwadzieścia cztery równe fragmenty. Następnie pojawia się wskazówka wyznaczająca kwadranse (zegar w Norymberdze w XVI wieku) i wreszcie minuty. Co prawda dla przeciętnego człowieka ważniejsza od matematycznych reguł zegara będzie przyroda i dyktowane przez nią rytmy, ale dla intelektualistów i teologów nowa technika jest podstawą do rozważań, które następnie będą coraz bardziej wnikały do świadomości społecznej. XIX wiek okaże się punktem styku praktyki i teorii, kiedy, jak już wspomniano, nastąpi ujednolicenie czasu światowego i porzucenie tym samym koncepcji czasu lokalnego.

W tym samym czasie, gdy konstruowano pierwsze zegary, pojawił się kolejny rewolucjonizujący świat wynalazek – prasa z ruchomą czcionką. Pozwoliła ona na druk wielonakładowy i powszechny dostęp do słowa pisanego. Coraz większa rola miast i powstające w nich uczelnie zwiększyły znacząco liczbę osób mogących czytać. Dotychczas było to zajęcie dla zakonników, a i zakres tekstów był ograniczony tematyką religijną. Według McLuhana wynalazek Gutenberga jest odpowiedzialny za przejście z kultury audialnej, rozproszonej, do kultury linearnej, narracyjnej (16). Jak widać na podstawie przedstawianych tu procesów społecznych, prasa była tylko drobnym elementem w tej zmianie – jednak dość znaczącym. Ukierunkowała szerokie masy na odbiór wizualny słowa i na poruszanie się po ciągach słów, a potem po ciągach obrazów (czyli filmach). Jak zobaczymy w dalszej części tego rozdziału taki sposób postrzegania świata sprzęgnięty był też z deterministycznym modelem czasu kultywowanym przez Kościół. Wszystkie te elementy działając wspólnie na ludzką świadomość, tak ją ukierunkowały, że w pewnym momencie, jak psy w eksperymentach Pawłowa, śliniące się na dźwięk dzwonka mimo braku jedzenia, zaczęliśmy postrzegać świat bez refleksji nad przyczynami naszego postrzegania. Pozwoliło to na wytworzenie się nowych form kulturowych, wynalazków i systemów filozoficznych (jak pozytywizm zakładający, że świat dąży ku lepszemu). W kulturze XX wieku wpierw upadek wielu norm i ideałów w wyniku obu wojen światowych, a następnie echo tego upadku w postaci postmodernizmu w kulturze, stały się podwaliną pod nowy model postrzegania świata – mozaikowy, puentylistyczny. Szerzej będzie o tym mowa w drugiej części pracy.

Wracając do przełomu średniowiecza i nowożytności – nowa sytuacja ekonomiczna zachwiała starymi wartościami i porządkiem. Z najbardziej przedsiębiorczych mistrzów cechów wytworzyła się klasa bogaczy. Status społeczny tych, którzy starali się wciąż egzystować według starych norm, był wprawdzie wciąż wyższy niż chłopa czy robotnika, ale znacząco gorszy niż ten zagrażających im monopolistów. Rozwarstwienie klasowe przyczyniło się do odkrycia „ja”, jakie znamy dziś. Życie dotychczas upływające w kolektywach upadło na rzecz biegu jednostek do celu, a celem tym było jak najlepsza pozycja życiowa. Własnymi wysiłkami można było wyjść poza przydzielaną na całe życie przez stary porządek społeczno-ekonomiczny rolę. Wcześniej człowiek nie widział muru wokół siebie i swojego miejsca w społeczeństwie, bo miał wszystko czego potrzebował (i na co pozwalała mu pozycja społeczna). Teraz został sam wśród innych samotnych jaźni.

Każda klasa i każda nisza w danej klasie mogła teraz ugrać jak najwięcej lub przepaść próbując. Jedną z takich nisz byli plastycy. Wspominam o nich, bo w drugiej części pracy przyjrzymy się obecnemu pejzażowi kulturowemu, znacznie odbiegającemu od poprzedniego modelu. Warto zatem wiedzieć w którym momencie historii poprzedni model się narodził, bo jego powstanie i rozwój dość jasno tłumaczą jego obecny upadek.

Plastycy pod koniec średniowiecza byli wciąż uznawani za rzemieślników, lecz w dobie kryzysów ekonomicznych charakteryzujących przełom Średniowiecza i Renesansu, malarstwo i rzeźba zaczęły coraz częściej pełnić rolę lokat kapitałowych. Bezpieczniej było zainwestować w obraz, niż mieć pieniądze w niepewnym obiegu. Poprawiony dzięki temu stan majątkowy i status plastyków wpłynęły na ich ambicje – nie chcieli już być utożsamiani z rzemieślnikami, a z przedstawicielami sztuk wyzwolonych. I udało im się. Wpierw malarzom, następnie rzeźbiarzom (17). Plastycy oderwali się od rzemieślników i stanęli na poziomie ludzi nauki, jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne i status społeczny. Zgodne to było z uznawaną na początku Odrodzenia, nawiązującą do czasów starożytnej Grecji, koncepcją „sztuki, opierająca ją na poznaniu praw i reguł” (18). Pod koniec Renesansu postawy takich jednostek jak Michał Anioł, czy Galileusz wpłynęły na rozróżnienie między plastyką, a nauką – na ich różne funkcje i cele. Po Odrodzeniu ostała się handlowa wartość uznanych dzieł i status malarzy i rzeźbiarzy. Później wykształciły się akademie kształcące rzesze ludzi w tych dziedzinach i cały system krytyki sztuki. W XIX wieku ta dobudówka (akademie i krytyka) oderwały się ostatecznie od trzonu, stając się autonomicznym, żywym organizmem, potrzebującym ciągle uzasadniać potrzebę swojego istnienia w świecie. W XX wieku terminy jak „sztuka” i „artysta” wydają się zrozumiałe same przez się (choć każdy ma ich inne koncepcje). Dlatego jednak nie da się ich nigdy sprecyzować, bo postawienie kropki nad „i” spowodowałby ostateczne zagłodzenie systemu, jaki się wytworzył, a nikomu, kto w nim działa, na tym nie zależy. Opis ten może wydawać się spiskiem wyrachowanych grup – tak oczywiście nie jest. Została nam zabrana z przed oczu prawdziwa przyczyna w postaci pierwotnych dążeń plastyków o uznanie i sytuacji ekonomicznej, która pomogła ich wywindować do odpowiedniego statusu społecznego, zostało ślinienie się na dźwięk dzwonku Pawłowa. Cała nomenklatura związana z systemem Sztuki wciąż istnieje w ludzkiej świadomości na przełomie XX i XXI wieku, lecz dezinstytucjonalizacja, demokratyzacja społeczeństwa i technologia zmieniają rzeczywistość i ustalone wcześniej pojęcia przestają podlegać autorytarnym racjom Akademii, galerii i krytyków. Każdy dzięki nowym technologiom może prezentować się ze swoją twórczością i zyskać rozgłos. Akademie, galerie i krytycy stali się kolejną z małych, równorzędnych sobie pod względem wywieranego wpływu nisz społecznych.

Omawiana sytuacja plastyków u progu Nowożytności jest kolejnym przykładem wyłaniającej się wtedy indywidualności. Zerwanie z systemem społecznym Średniowiecza inaczej oddziałało na różne grupy. U niektórych (np. u plastyków) było przyczyną nowego uczucia, jakim była żądza sławy. „Jeśli sens życia staje się czymś wątpliwym, a stosunek człowieka do innych ludzi i do siebie samego nie zapewnia mu bezpieczeństwa, wtedy sława jest jednym ze środków uciszenia jego wątpliwości. Pełni ona funkcję, którą można porównać do funkcji piramid egipskich albo chrześcijańską wiarą w nieśmiertelność: wynosi życie jednostki ponad jego ograniczenia i niestałość na wyżyny niezniszczalności; jeżeli czyjeś imię znane jest współczesnymi i jeśli można mieć nadzieję, że trwać będzie wieki, wówczas życie tej osoby nabiera znaczenia i wartości choćby tylko dzięki oddźwiękowi, jaki budzi u innych” (19). Ten psychologiczny rys idealnie pasuje do szerokich rzesz podłączonych do sieci obecnie, zwalczających (podświadomie) poczucie alienacji, znikomości swojego istnienia i niepojmowalnego ogromu świata, upubliczniając się w Internecie. Jednakże dla grup nie tak wpływowych jak wzbogacający się dzięki kryzysom ekonomicznym plastycy lub przedsiębiorcy, trzeba było znaleźć inne drogi na zwalczenie lęków egzystencjalnych. Tu z pomocą przyszli Luter i Kalwin.

Nim zajmiemy się krótkim szkicem ich wpływu na kulturę Europejską, warto wrócić do wynalazku Gutenberga. To dzięki prasie historycy i antropolodzy dopatrują się sukcesu Lutra i Kalwina. Ich idee mogły trafić w drukowanej formie pod strzechy. Istniejący przed prasą ruch Husytów, występujący przeciwko Kościołowi, nie miał jak zyskać odpowiedniego oddźwięku i husyci zostali wyeliminowani, kiedy tylko stali się zbyt niebezpieczni. Widać tedy, jak wszystkie pozornie niezależne od siebie zjawiska tu opisywane, odpowiednio wchodzą w korelację, doprowadzając nas do takiego punktu, w jakim jesteśmy obecnie. Nie trzeba patrzeć na przykład ewolucji biologicznej, by dostrzec prawidła selekcji naturalnej, uzmysłowionej nam przez Darwina.

Doktryny Marcina Lutra i Johana Kalwina skierowane były głównie do klasy średniej, która była w potrzasku pomiędzy przedsiębiorczymi bogatymi, a biednymi, którzy nie mieli nic do stracenia i potrafili konsolidować się w strajkach i ruchach robotniczych. Klasa średnia chciała spokoju, jaki wciąż jako grupa społeczna pamiętała z czasów średniowiecza. Działający na terenie Niemiec Luter z jednej strony jeszcze bardziej podciął im nogi – z drugiej dał receptę pozwalającą im się odnaleźć. Jego doktryna zakładała, że wiara i zbawienie są subiektywnym doświadczeniem każdej jednostki. Nie mogą być regulowane przez Kościół. To oczywiście jeszcze bardziej pogłębiło poczucie osamotnienia i izolacji – odczuwanie jednostki jako „ja” wrzucone w nieprzychylny świat. Co można było z tym zrobić? Porzucić siebie i swoją tożsamość, nie skupiać się na „ja”, tylko w pełni poddać się Bogu. Tylko pełna poddańczość siłom wyższym mogła ułagodzić lęk. Luter, hołdujący średniowiecznym rozwiązaniom ekonomiczno-społecznym, właściwie cofnął rodzącą się jaźń do czasu, kiedy jej nie było. Jednocześnie nakazując uległość wobec sił wyższych w praktyce przygotował rzeszę ludzi gotowych do oddania się nowemu Bogu – Kapitałowi i jego córce – produktywności gospodarczej.

Kalwin oddziałał w krajach anglosaskich i jeszcze okrutniej obył się z klasą średnią. Bez podawania uzasadnienia przekonał ich, że Bóg dla ukazania własnej potęgi już na samym początku wybrał kto będzie zbawiony, a kto potępiony. Ludzka działalność nie ma wpływu na to, jak się pośmiertne losy jednostki potoczą. Wbrew pozorom nie wyzwoliło to ogólnego nihilizmu. Wręcz przeciwnie. Kalwin podkreślał podział ludzi na lepszych (zbawionych) i gorszych (potępionych). Przypadkiem on i jego wierni mieli być zbawieni. To wyzwalało fanatyczne pragnienie uzasadniania, że ma się prawo być wśród jego wiernych, a jak lepiej to uzasadnić, niż cnotliwym życiem i ciężką pracą? To tu ma zalążek podskórna nienawiść klasy średniej do obyczajów klasy wyższej, jej ciągłe oburzanie się na niemoralność tego, co właściwie jej niedostępne. Tu też ma zalążek kult pracy, który oderwał się potem od religii i został jako wewnętrzny przymus drzemiący w nas po dziś dzień i podawany dalej z pokolenia na pokolenie drogą socjalizacji. Kultura narodzona z nauk Kalwina przeniknęła ducha Stanów Zjednoczonych, które stając się nowym Eldorado współczesnego świata i wzorem do naśladowania, przeniknęły całą Europę kultem pracy (choć są pewne enklawy wciąż na to oporne, jak południowa Hiszpania żyjąca hasłem Mañana – Zrobię to jutro). „Nie ulega wątpliwości, że kapitalizm nie mógłby się rozwinąć, gdyby przeważająca część energii ludzkiej nie została skierowana ku pracy. W żadnym innym okresie historii ludzie wolni nie zużywali w takim stopniu całej swojej energii dla jednego celu – pracy. Wściekły pęd do pracy stał się jedną z podstawowych sił wytwórczych, nie mniej ważnych dla rozwoju naszego systemu przemysłowego jak para i elektryczność” (20).

Doktryny Kalwina wzmocniły propagowany od czasów Augustyna determinizm, jakiemu hołdował kościół chrześcijański. Europa była przesiąknięta wiarą w Boga, w stworzenie i w czas zmierzający do ostatecznego celu, jakim jest zbawienie. Stanowiska odmienne, jak materializm i ateizm propagowane przez francuskiego lekarza, La Mettriego (już w XVIII wieku), były piętnowane. Żeby wszystkie odłamy chrześcijańskiej religii mogły wciąż przemawiać do ludzkiej wyobraźni, trzeba było nadążać z rozwojem techniki i korzystać z niej w przekonywaniu do swych racji. Mechaniczny zegar okazał się najlepszym argumentem na rzecz istnienia Boga. Trzeba zauważyć, że od XIV wieku wzwyż zegary były coraz bardziej misternymi konstrukcjami, ogromnymi maszynami wypełnionymi sprzężonymi ze sobą automatami. Podczas wybijania godzin różne automaty wyjeżdżały z okienek w wieżach, odgrywały scenki biblijne i grały melodie. Tłumy zjeżdżały się z całego kontynentu, by zobaczyć najwspanialsze przykłady technicznej maestrii, jak np. zegar katedry w Strasburgu, którego budowa została zakończona w 1574.

Teologowie i naukowcy tworzyli kolejne teorie tłumaczące funkcjonowania świata w oparciu o zegar, aż pod koniec XVII wieku cały wszechświat był przystosowany do tej analogii (21). Polegała ona na tym, że Bóg jest niczym zegarmistrz, który ma w głowie cały plan działania zegara, nim go zbuduje. Następnie wprawia go w ruch, a świat zgodnie z tym planem trwa (niczym automaty, pojawiające się zgodnie z wytyczonymi godzinami na zegarze w Strasburgu). Takie rozumowanie bierze się ze skomplikowanych procesów związanych z sekularyzacją państw i rozwojem nauki – coraz trudniej było przekonywać, że Bóg kroczy wśród nas, zagląda każdemu za ramię. Punkt ciężkości został przesunięty na Plan i na punkt, w którym Bóg świat poruszył: „Lepszym jest ten Artysta, który uczyniwszy zegar puścił w ruch jego Kółka i Sprężyny, tak że zegar sam regularnie wybija każdą Godzinę, niż ten, który uczyniwszy zegar musiałby sam powodować wybijanie każdej godziny” (22).

Nowe odkrycia w dziedzinach archeologii i geologii, zwłaszcza w XIX wieku, nie przeczyły koncepcji Planu. Przeciwnie – wzmacniały ją. Naukowcy szukali sposobów na przypisanie epok geologicznych wydarzeniom biblijnym, a ogół ludności traktował znajdowane szczątki dinozaurów jako pozostałości po smokach znanych z legend. Wszystko było zgodne z wolą bożą, wszystko miało pojawić się, kiedy On chciał i zostać zastąpione przez coś lepszego, wznioślejszego, bo tak On to wcześniej zaprogramował. Przypadek był wykluczony. Wierzono w rozwój i doskonalenie się wszechświata. Do czasu pojawienia się szokującej opinię publiczną i środowisko naukowe pracy „O powstaniu gatunków” Darwina. Choć atakowana przez wielu mu współczesnych, jej wnioski o selekcji naturalnej kształtującej świat bez jakiegokolwiek planu sił wyższych, były nie do obalenia. Historycy przyjęli stanowisko Darwina, co zaowocowało wykarczowaniem czasu teologicznego z nauki.

Opracowane pod koniec XVII wieku prawa mechaniki Newtona i jego hipoteza o czasie jednostajnym i sztywnym (niezależnym od subiektywnego przeżywania), były ostatnią częścią układanki, jaka jest nam potrzebna do dalszych rozważań. Wyniki jego badań zostały rozpowszechnione w praktyce dzięki zunifikowaniu czasu europejskiego w XIX wieku. Jak wspomnieliśmy, czas lokalny został przezwyciężony głównie dzięki rozwojowi kolei, gdzie potrzebny był jeden ustalony czas, by poprawnie spełniała swoją funkcję. Einstein w XX wieku podważył system Newtona swoją teorią względności, lecz nie leży to już w polu naszych zainteresowań, gdyż dla nas w życiu codziennym funkcjonuje czas „zdroworozsądkowy” wynikający z matematycznych kalkulacji Newtona (23). Nie do pomyślenia jest obecnie, że można realnie rozciągać i ściskać godzinę zależnie od miejsca, w którym się jest lub zgodnie z subiektywnymi doznaniami.

Wydawałoby się, że nie ma co się zastanawiać nad tą kwestią i przyjąć ją „zdroworozsądkowo”. Jednakże w swoich rozważaniach znajdujemy się u progu epoki industrialnej, a przecież obecnie mamy wiek XXI, którym będziemy zajmować się w drugiej części pracy. Musimy przyjrzeć się jeszcze temu co wydarzyło się pomiędzy. Zanim to zrobimy, zreasumujmy w trzech zdaniach przeczytany właśnie rozdział. Nastąpiła sekularyzacja czasu, ale i wzbudzono wewnętrzną potrzebę zapełnienia czasu pracą. Czas został wyrwany spod władzy Kościoła, lecz już inna ponadludzka siła czekała, by ponownie go ludziom zabrać. Tą siłą okazał się Spektakl – świat, którego ramy wyznaczają kapitalizm i potrzeba poddania się jego wytworom.

15) Jacques Le Goff, Od czasu średniowiecznego do czasu nowożytnego, Warszawa 1987, s. 360.
16) Por. Marshall McLuhan, op. cit.
17) Por. Władysław Tatarkiewicz, Dzieje sześciu pojęć, Warszawa 1982.
18) Por. Władysław Tatarkiewicz, op. cit.
19) Erich Fromm, Ucieczka od wolności, Warszawa 2004, s. 62.
20) Erich Fromm, op. cit., s. 101.
21) Francis C. Haber, Darwinowska rewolucja w pojęciu czasu [w:] Czas i kultura, Warszawa 1987, s. 392.
22) Thomas Burnett, Sacred Theory of the Earth, cyt. za: Francis C. Haber, Darwinowska rewolucja w pojęciu czasu [w:] Czas i kultura, Warszawa 1987, s. 392
23) Paul Davis, Czas Einsteina [w:] Antropologia Kultury, Warszawa 2005, s.139

1 komentarz:

Urszula pisze...

Jak to bez wstępu ?
Jestem zawiedziona.