BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

niedziela, 20 kwietnia 2008

O filmie "Once", użyteczności komiksu i właściwych wyborach kobiet

Z K. w kinie na "Once".

Podchodziłem do tego filmu sceptycznie, żeby nie powiedzieć, że był on nawet powodem kpin z mojej strony. Gdy zastanawialiśmy się ze znajomymi na co można iść do kina, to powoływałem się na autorytet Spielberga, który na wesolutkim plakacie oznajmia, że ten film naładował go inspiracją na cały rok. "To może tez pójdziemy się zainspirować?" proponowałem, z pobłażliwym uśmiechem.

Ale zdałem się na gust K. i zostałem zupełnie zaskoczony! Historia o grajku ulicznym, który poznaje pracującą w Dublinie Czeszkę. Ta, usłyszawszy pewnego wieczoru jego autorską, bardzo osobistą piosenkę, zagaduje, a gdy okazuje się, że poza graniem, ten pomaga ojcu w naprawianiu odkurzaczy, młoda kobieta przyprowadza swój zepsuty model. Gdy okazuje się, że ona sama zna się co nie co na muzykowaniu, zaczyna między nimi rodzić się uczucie. Romantyczne, czyż nie?

Ale nie ma tu miejsca na utarte schematy. A właściwie jest, ale za każdym razem, gdy już jakaś klisza zostaje zaznaczona, to zostaje zdarta. Musicalem ten film nie jest - nie ma fantastycznych elementów - ale jest muzyczny. Wciąż śpiewają, grają, komponują, słuchają. Zresztą w filmie występują muzycy, dla których to były pierwsze (niemalże) kroki w aktorstwie. Folk-rockowe piosenki na początku filmu są surowe, tylko jedna akustyczna gitara i głos (czasem zbędnie dodane z offu skrzypce dla większego efektu emocjonalnego - jedyna pułapka, w jaką dali się zapędzić), ale wraz z rozwojem akcji rozwija się też warstwa muzyczna.

Warto podkreślić, że właściwie "Once" nakręcony jest według luźnych zasad Dogmy. Kamera z ręki (prawie zawsze), obyczajowość bez fabularnych udziwnień, muzyka występująca tylko jako element rzeczywistości (choć ze względu na odpowiednią jakość dźwięku często podkładana).

Czekałem, aż jakąś sceną zepsują całość, aż zapomną o ironicznym podejściu do klisz, ale nie doczekałem się. Za to, gdy wyszliśmy z kina, Warszawa wydała się niesamowicie piękna i choć było pochmurno, nie można było nie zrobić sobie długiego spaceru po jej ulicach.

***

Wczoraj odbył się LIII Bal Arkonii, na który zostałem zaproszony. Poczułem się jak kopciuszek. Chodzący zawsze jak obdartus, najchętniej nie wydający na piwo w pabie więcej niż 4 złote, trafiłem do zaczarowanego miejsca, gdzie wszyscy we frakach i sukniach, mężczyźni na całe gardło śpiewają, panie całą noc tańczą, szwedzkie stoły, mazurki i tańce kotylionowe (które polegają na tym, że kobiety losują np. symbol chemiczny, a mężczyźni nazwę pierwiastka, a potem dobierają się w pary i szaleją po parkiecie). Ja jako osoba nietańcząca wpasowałem się wygodnie w pozycję widza i syciłem swój wzrok ekwilibrystycznymi popisami najlepszych tancerzy. I tak, patrząc na odnoszącego z każdym rokiem coraz większe sukcesy prawnika, bardzo dowcipnego i inteligentnego, jak mogłem ocenić po późniejszej z nim rozmowie, patrząc na jego pełną kontrolę w tańcu - łapał, rzucał, obkręcał - wszystko silnymi, zdecydowanymi i zawsze trafionymi gestami i ruchami - doszedłem do wniosku, którym chciałbym się podzielić z moimi czytelniczkami.

Dziewczyny, nie wiążcie się z mężczyzną, który nie umie tańczyć.

Dywagowałem ze znajomą, czy kontrolę (czy jej brak) w tańcu można przełożyć na inne sfery życia? Zauważmy, że wspomniany prawnik musi mieć te same umiejętności poza parkietem, jak na. I kobieta może już na początku to poczuć, fizycznie i psychicznie.

A z takim podpieraczem ścian? Taki to sobie może mówić wszystko, może nawet udawać, że jest pełen inicjatywy (vide zabiegi, jakie stosowałem podczas depresji, by nikt jej nie zauważył), może nawet przez długi czas utrzymywać pewną pozę. Przez zbyt długi czas. Gdy kobieta, już emocjonalnie związana, zauważy kłamstwo, jaką ją faszerowano dotychczas, jest często już zbyt blisko mężczyzny, by cokolwiek z tym zrobić. Drogie Panie, kopię sobie grób, ale z Waszym dobrem leżącym mi na sercu, powtórzę raz jeszcze:

Nie wiążcie się z mężczyzną, który nie umie tańczyć.

***

Ostatnia wieść na dzisiaj. Na Balu Arkonii odbyła się też aukcja. Na tej aukcji wystawiony został egzemplarz "Powidoku", który wcześniej został kupiony na innej aukcji charytatywnej. Teraz, zaopatrzony już w rozbuchaną i szczegółową laurkę dedykacyjną zbudowaną na motywach arkońskich i mesjanistycznych (Polska jako arka), poszedł za 500 zł. Czyli łącznie zebrał na ośrodek dla dzieci na Wrzecionie 850 złotych. Już został zakupiony z części tych funduszów program do nauki języka angielskiego. Kolejne inwestycje czekają w kolejce.

Bardzo mnie to ucieszyło, bo nagle poczułem się użyteczny. Że dzięki temu komiksowi (czy raczej artefaktowi, w jaki sie zamienił ten konkretny egzemplarz), grupa dzieciaków z biednych rodzin będzie miała okazję rozwijać się. Nie poprzez jakieś urojone obcowanie ze "sztuką", tylko dzięki praktycznym inwestycjom.

Tym optymistycznym akcentem zamykam kolejny tydzień i życzę Wam optymistycznego następnego tygodnia!

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nietańczący facet to jeszcze pół biedy, każdy mu odpuści bo to w końcu facet prawda. Natomiast bycie nietańczącą kobieta to jest jest dopiero tragedia. I jaka presje się czuje ze strony otoczenia ! nie życzę, nie polecam :-) Natomiast co do Once to wydaje mi sie że skrzypce dorzucali w momentach kiedy bohaterowie głowni nie wykonywali żadnych kawałków muzycznych, tylko kiedy muzyka była tłem do jakiejś sceny a nie głownym motywem ze tak powiem. Także kompletnie mi to nie przeszkadzało. Czepia się Pan, Panie Danielu !

K.

Kato pisze...

If a guy's on a dancefloor really gettin' into it and enjoying himself and expressing himself, what does it matter how he is in bed... he's gay!!

Daniel Chmielewski pisze...

Do Kato: Mówi czołowy cynik i podpieracz ścian, pan Bill. Gotów jestem nie zgodzić się z nim w tej kwestii.

Do K: A mi się wydawało, że te skrzypce były też, kiedy on na ulicy grał. Ale może masz rację. No cóż. Trzeba obejrzeć po raz drugi i się przekonać!

Kato pisze...

A teraz cos z zupelnie innej beczki:

http://subwaycrush.com/

Anonimowy pisze...

Kiedyś znowu sprawdziłem Twojego bloga, przeleciałem tytuły i pomyślałem: muszę tu wrócić. Wróciłem. Piszesz dużo, ale ciekawie. Lekko się to czyta i przyjemnie.

Gratuluję udanej akcji dobroczynnej. Byle więcej takich. Fajnie, że można zrobić coś, co się lubi i pomóc przy tym innym.

Na "Once" nie byłem, ale zewsząd mnie ludzie - łącznie z Tobą - zachęcają. Pewnie poczekam, aż film dojdzie na wakacje do mojej mieścinki (:

Będę tu jeszcze zaglądać!

Daniel Chmielewski pisze...

Dzięki bardzo za komentarz, Marcinie.

A mi się bardzo spodobało to, że Ty zrobiłeś komiks dla Stana. Takie rzeczy autorzy wspominają latami. Może sobie nawet gdzieś powiesi w pokoju!

Do Kato: Tomaszu, powiedz mi, czy takie rzeczy mają rację bytu? Czy jest chociaż jednoprocentowa szansa, by natrafić na tę właśnie osobę? Pamiętam, jak kiedyś ze znajomym szukaliśmy po wszystkich czatach pewnej dziewczyny, która była stałym bywalcem przez pewien czas. Ale już nigdy na nią nie trafiliśmy.

A w komiksie "Ghost World" jest pokazany inny, smutniejszy skutek zamieszczania takich anonsów - kiedy ktoś inny zgłosi się dla żartu. Ile jest samobójstw samotnych ludzi, którzy chwytają się takich metod jak brzytwy, a potem się na nich zawodzą?

Anonimowy pisze...

Proszę mi wybaczyć, ale pozwolę sobie na pewien komentarz.
Taniec ma jednak to do siebie, że jest mniej lub bardziej udanym powtarzaniem wyuczonych uprzednio kroków. Czy wiec kobieta pragnie poznać talent mężczyzny w tym, jak powtarza on wcześniej wyuczoną lekcję. Ja chyba wolałabym by jednak nie tańczył, a już na pewno po jego umiejętnościach tanecznych nie będę wnioskować o przymiotach charakteru(ostatecznie przekonały mnie o mnożące się ostatnio programy taneczno- rozrywkowo żałosne, w którym polscy celebryci płci obu tańczą). Jednostka kreatywna sama szuka nowych ścieżek, nie zaś powtarza kroki- a taką jednak znaczna część uznaje za najbardziej pożądaną:D Zupełnie na marginesie dodam również, iż są mężczyźni, którzy naprawdę robią świetne wrażenie do momentu w którym zatańczą. Czasem lepiej nie ryzykować:D
Z byciem prawnikiem to chyba też nie jest tak lekko, bowiem taniec zakłada, że jednak nasz partner będzie znał i posługiwał się tym samym co my językiem kodów i znaków, i w najgorszym wypadku nie będzie miał poczucia rytmu:) Czy chociaż z klientem prawnik rozmawia tym samym językiem?:D
Strasznie fajny ten Pana blog.
Pozdawiam
A.

Daniel Chmielewski pisze...

Do A: Nie ma co wybaczać, dziękuję bardzo za cenne kontrargumenty do moich pisanych w afekcie, bez właściwych badań, domysłów.

Tak mnie porwało oglądanie tego wiru na parkiecie, że zupełnie zapomniałem o stronie rzemieślniczej, całej nauce, która idzie w taniec. Muszę to wszystko przemyśleć i pozestawiać.

A co do kreatywności i nowych ścieżek, to chyba wszystko jest w porządku, póki jest się kreatywnym w nawet szeroko pojętych, ale widocznych ramach. Życie z kimś, po którym nie można się spodziewać, co jutro wymyśli, jest trochę uciążliwe na dłuższą metę. Ale o podobnych sprawach już niedługo rozpiszę się w samym blogu. Stay tuned!

Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za wnikliwy komentarz!
D.

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie.
Mój komentarz nie był poparty żadnymi badaniami. Raczej żeńska perspektywą:)
Jednego tylko nie rozumiem, dlaczego kreatywnym w widocznych ramach?
Nie ma za co.
A.