BLOG DANIELA CHMIELEWSKIEGO

.

czwartek, 21 lutego 2008

Sartre starający się zrobić dobrze artystom cz4

Uf, co za tydzień! Świat oszalał na punkcie "Powidoku". Czuję się jak w pamiętnym teledysku pana Gondry. Zmęczony tabunami fanek rozszarpującymi moje koszule od Armaniego, na które mnie wreszcie stać, postanowiłem uciąć sobie urlop. Ucina to sie drzemkę. A urlop się co? Nieważne.

Wyjeżdżam na tydzień na plener Kowalni, (koniecznie zagłębcie się w tego linka, by poczytać o jednym z najciekawszych zjawisk twórczych w Polsce) z profesorem Grzegorzem Kowalskim i jego byłym studentem, a teraz wykładowcą w Niemczech, Arturem Żmijewskim. Będziemy się bawić w różne gry, i jeśli nie pozabijamy się w trakcie, to pewnie kiedyś pokażemy owoce tego in a gallery next to you!
Aby mój blog nie zesechł, niczym niepodlewany kwiat (w przeciwieństwie do mojego grafomaństwa, które kwitnie i ma się dobrze, zwłaszcza o trzeciej nad ranem), zostawiam ku Waszej uciesze resztę mojego eseju o Sartrze.

***

Chciałbym też zaprosić Cię, Czytelniku drogi, na spotkanie autorskie ze mną w niedzielę, drugiego marca, o 16.00, w Kawangardzie. I tym bardziej zapraszam w czwartek, szóstego, o 19.00, kiedy to odbędzie się wernisaż "Powidocznej wystawy", gdzie zaprezentowane zostaną prace bliskich mi osób, które mnie inspirują sobą i swoją twórczością. Mam nadzieję, że i Ciebie zainspirują!




















***

A komu się nie uda wpaść w tych datach, to na WSK będę wygłaszał swoje farmazony pseudofilozoficzne, a może nawet coś o komiksach poopowiadam.

Tyle ode mnie. Teraz oddajemy głos mi. Do przeczytania za tydzień.

***

c.d. tego i tego i tego

W tekście "Dzieło sztuki" Sartre, na podstawie obrazu namalowanego, gry aktorskiej i symfonii muzycznej testuje koncepcję analogonów odsyłających do nierzeczywistości. Zaczyna od przykładu portretu Karola VIII. Król jako postać historyczna jaką znamy, a nie jako człowiek, jest przedmiotem, pewnym fikcyjnym tworem. Obraz przedstawiający go również jest przedmiotem. Ale to co widzimy to blejtram, płótno i farba tak nałożona, by wizualnie przedstawiała postać. Albo widzimy obraz jako przedmiot, albo wyłączymy się - świadomość urzeczywistniająca (która może odbierać tylko fenomeny) przejdzie w stan świadomości wyobrażającej, która neantyzuje świat - nicościowuje go - i zobaczy nierzeczywisty obraz kryjący się za tym rzeczywistym. Nie możemy na raz zobaczyć jednego i drugiego, jak nie zobaczymy na raz 6 i 7 kostek w poniższej rycinie, choć obydwa warianty tam są.
Francuski filozof uważa, że intencjonalny charakter świadomości wyobrażającej wywołuje Karola VIII - nierzeczywistego, istniejącego w niebycie - ergo: przedmiot estetyczny w obrazie jest nierzeczywisty. Nie przekonuje mnie ta argumentacja, gdyż taki akt nie musi zawsze być intencjonalny, zwłaszcza przy muzyce, która do nas dociera nawet gdy nie kierujemy w jej stronę oczu czy uszu. Tak samo sposób w jaki opisuje istnienie Karola VIII, jak później VII symfonii Beethovena w niebycie, choć zarzeka iż nie idealistycznie, jest znów zbyt mętne i potoczne. Nie ma przecież żadnego uniwersalnego wzorca symfonii albo danej postaci, ale o tym później.
Mówi się, że malarz przetransponował wyobrażenie w rzeczywistość dzięki swojemu obrazowi, ale Sartre zaznacza, że jest to błędne rozumienie. Malarz stworzył materialny analogon wyobrażenia, które będzie "odwiedzało" ten obraz. Analogon jest potrzebny tylko po to, by móc wyłonić w konkretnym miejscu i czasie, przy odpowiednim nastawieniu świadomości, wyobrażenie z niebytu. Wszelkie mechaniczne procesy, czy to nakładanie farby, czy to gra aktorska, czy pociągniecie za strunę nie są dla samych siebie, ale po to, by przejawiała się nierzeczywistość. Ciekawie pisze Sartre o poszczególnych elementach obrazu. Sama czerwień nie dostarcza przeżyć estetycznych. Ale wełnista czerwień tak. Wytwarza nastrój, przywołuje pewne skojarzenia - dlatego malarz może namalować czerwony dywan. Nie dywan jest najważniejszy. Najpierw pojawia się barwa i nastrój, a potem znajduje się analogon w postaci dywanu. Do tego namaluje się zieloną ścianę. Znów - zieleń to barwa. Ale ściana to już faktura, to chłód, to twarda masa. Zestawione ze sobą zielona ściana i czerwony dywan tworzą już konkretny zespół i ten zespół, jako analogon konkretnych stanów, sprzecznych - wytwarza pewne przeżycie.

Kolejny błąd w potocznym rozumieniu dotyczącym relacji rzeczywistości i wyobrażeniowości to myślenie o obrazie abstrakcyjnym jako rzeczywistym samym w sobie. Sam obraz jest również analogonem. Tam, gdzie wcześniej posłużyliśmy się ścianą i dywanem dla potrzeb wywołania emocji, tutaj posłużymy się innymi elementami, nie naśladującymi naturę, ale również ewokującymi pewne skojarzenia.

Zgadzam się z Sartrem co do koncepcji analogonów. Dzięki nim możemy zobaczyć Karola VIII niezależnie, czy będzie namalowany fotorealistycznie, czy naszkicowany kilkoma kreskami, ale z atrybutami wskazującymi na to kim jest dana postać, czy będzie ukrywał się za zapisem słownym - Karol VIII. Koncepcja ta też uwidacznia zbieżność pomiędzy malarstwem abstrakcyjnym i figuratywnym, które też często dalekie jest od studium rzeczywistości, a traktuje ją jako pretekst do zestawiania płaszczyzn koloru. Problem w tym, że każdy obraz i tak wywołuje skrajnie różne emocje u odbiorców. Złudne jest poczucie, że można wyodrębnić jakiś konkretny zespół emocjonalny - ułuda ta jest głównie zasługą werbalnej analizy - malarza opowiadającego o swojej pracy, krytyków, dyskusji między widzami i ekspozycji (bo inaczej będzie działał wielki obraz w pustej sali galerii, która też wywołuje cały zespół emocjonalny samą sobą, a inaczej będzie działał ten obraz jako zbiór pikseli na komputerze). Wciąż mowa o obrazach, ale dlaczego tak się upieramy przy twórczości ludzkiej? Czy naprawdę na innych zasadach działa odbiór natury? Czyż fotografia nie wzięła się z tego, że natura jest tak estetyczna w całości czy w części, że trzeba było zacząć tworzyć analogony pozwalające przeżywać w syntetycznej formie zetknięcie z naturą? A zasada mimezis? Czy komik występujący na scenie i opowiadający dowcipy, ale odpowiednio ubrany, przy odpowiednim naświetleniu, czasem dzieląc się spostrzeżeniami refleksyjnymi, nie jest na równi z aktorem grającym w monodramie? Koncepcja analogonów jest słuszna, ale na niej opiera się cała nasza egzystencja - wszystko odsyła do czegoś innego, co jest wyobrażone, albo było rzeczywiste, ale już minęło, wiec teraz też jest już w sferze wyobraźni. Sartre nie powinien rozdrabniać się. Rozumiem, że ten rozdział jego książki jest raczej ukłonem w stronę czytelników, którym bliska jest fałszywa świadomość, "Inkwizytor" sztuki, z którą Sartre przecież walczył. I znów wracamy do punktu wyjścia, że podwaliny tego, o czym pisze w "Egzystencjalizm jest humanizmem" jest utopijnym, magicznym hasełkiem.

Wróćmy jednak do "Dzieła sztuki", by przyjrzeć się reszcie spostrzeżeń filozofa. Sartre przechodzi do omawiania aktorstwa, na przykładzie Hamleta. Aktor grający księcia wykorzystuje swoją wiedzę, doświadczenie i ciało, by odrzeczywistnić się, a nie by urzeczywistnić Hamleta. Ale skoro człowiek jest projektem, a nie czymś stałym, czy jest z czego się odrzeczywistniać? Sartre zastanawia się nad sporem, czy aktor powinien wejść w postać, czy mieć do niej dystans. Niezależnie co zrobi, odbiorcy będą widzieć postać. Nie Hamleta. Ale też nie aktora. Będą widzieć postać aktora jako Hamleta. A sam aktor? Tak jak w sztućce optycznej z kostkami, nie może być sobą i jednocześnie Hamletem, staje się amalgamatem, staje się, wciąż się staje, po sztuce zejdzie ze sceny, ale nie będzie już mógł wrócić do swej czystej postaci, to znaczy do postaci z przed przedstawienia. Każda akcja na świecie "kontaminuje nas", i dalej się stajemy - nie ma miejsca stałego, od którego mogą być odchyły.

O muzyce Sartre pisze zgodnie z tym co deklaruje powyżej. VII Symfonia Beethovena grana przez orkiestrę jest analogonem VII Symfonii istniejącej w niebycie. Ta nierealna symfonia jest całością. Jeśli konduktor zemdleje podczas danego odgrywania symfonii nie poczujemy, że jest przerwana. Ależ panie Sartre, ileż to razy ludzie klaszczą podczas pauzy w trakcie koncertu, błędnie biorąc tę pauzę za koniec? Nie robią przecież tego nieszczerze, tylko czując nasycenie, radość z zamkniętej całości. Każdemu to się chyba zdarzyło, albo odwrotnie - śpiewamy sobie przy akompaniamencie piosenki lecącej w radiu, zaczynamy refren po raz wtóry, a tu się okazuje, że refren został już zaśpiewany dwa razy, a my zawstydzeni sami przed sobą wymruczymy jeszcze dwa słowa i przerwiemy. Czyż odbiór dzieła muzycznego jako zamkniętej całości nie jest spowodowany kauzalistyczną wiarą w to, że jak raz tak odebrałem, to drugi raz też tak będzie? Mamy zapis nutowy, ale to nie jest żaden analogon symfonii istniejącej w niebycie, to jest propozycja - tak samo jak obraz, który nie jest nigdy skończony przez malarza według jasno określonych zasad. Zawsze można przecież dodać Monie Lizie wąsy.

Dalej, Sartre bada zależności etyki i estetyki. To co rzeczywiste nie może być piękne. Piękno jest wartością, którą możemy przykładać tylko do wyobrażeniowości. Zgadzam się, że to co rzeczywiste nie może być piękne, bo jakiekolwiek wartości są tworem ludzkim i tylko w obrębie świadomości ludzkiej możemy mówić o pięknie - ale znów nie w ramach absolutów, ale wyłącznie w wymiarze psychologicznym i społecznym. Ale dobrze, że przypomina o tym, gdyż takich upomnień nigdy za wiele - szkoda tylko, że nie trafi to już do uszu udobruchanych estetów, przed którymi kłaniał się Francuz wcześniej. Kolejne przypomnienie - Nie można mieszać moralności z estetyką, bo wartości dobra zakładają bycie w świecie - działanie. Znów - zgadzam się. Czasem intencją twórcy jest czynienie dobra i jego akt wytwarza obraz, film, itd. nakłaniające do pewnego postępowania. Sam obraz nie może być dobry - może się co najwyżej okazać, że motywuje wielu ludzi do konkretnego działania. Ale tak samo może motywować obraz obrzydliwy, namalowany przez złoczyńcę. Będzie straszył przed pewnymi postępkami, ale negatywnie motywował do innych, uznanych za dobre.

Sartre podsumowuje rozdział mową o postawie estetycznej wobec świata. Nie będę się nad tym tu rozwodził, bo opisywałem to zjawisko przez całą powyższą pracę. W ostatnich zdaniach filozof przypomina o tym, że nie możemy jednocześnie przeżywać świadomością urzeczywistniającą i wyobrażającą. Podaje przykład pięknej kobiety, która staje się analogonem wyobrażeniowej pięknej kobiety. Tym samym nie możemy pożądać tej rzeczywistej kobiety. Coś jest na rzeczy - czy czujemy erotyczną przyjemność z oglądania czarnobiałego aktu? Raczej nie, ale mimo to czujemy przyjemność. Uważam jednak, że to jest już uzasadnianie nielogiczne, zabieg retoryczny. Pożądanie i tak bardzo często, jeśli nie zawsze, czujemy traktując, raczej nieświadomie, drugą osobę jako analogon - swoich pragnień wyobrażonych (między innymi tyczących się miejsca i czasu styczności z daną osobą), tej osoby w konkretnej przeszłej sytuacji, czyli już jako pewien symbol, itd. Czarnobiały akt z kolei nie jest szlachetniejszy od zdjęcia kolorowego, każe nam jedynie skupić się na innych cechach na zasadzie dominanty pewnych elementów nad drugimi.

Żałuję ustępstw Sartre'a w niektórych partiach analizowanego tekstu, ale nie przyćmiewają one ważnych, wartych propagowania pomysłów. Szkoda też że Inkwizytor nie pozwoli tym pomysłom trafić do szerszej publiczności, a nawet jeśli by pozwolił, to czy ludzie wyraziliby wolę wolności "do" zamiast wolności "od"?

1 komentarz:

Maciej Maria pisze...

Mam wrazenie ze nawet 4 posty na temat tej ksiazki Sartre'a to zdecydowanie, zdecydowanie za malo, dlatego pozostane czesciowo przy Twoim podejsciu i z kilkoma rzeczami sie po prostu nie zgodze.
Sadze, ze w wypadku aktora grajacego Hamleta, element odrzeczywistnienia sie od siebie jest jednak kluczowy bo jako jedyny umozliwa stanie sie w pelni Hamletem - a to Sartre stawia przeciez aktorowi za cel. Jesli, tak jak twierdzisz, nie ma jednoznacznej idei danego aktora, Piotra, to musi sie on odrzeczywistnic od bycia jako Piotr postrzeganym przez widzow, a konkretnie, przez kazdego widza z osobna. A jesli jest przez nich wpierw postrzegany jako Piotr, to znaczy ze musi istniec jakas jego mniej lub bardziej koherentna idea, pojmowana jednak przez kazdego z widzow nieco inaczej. Nie zmienia to wciaz zbiorowej swiadomosci widzow, siedzacych na przeciw jednego i rozpoznawalnego przez wszystkich Piotra. Wiecej na ten temat Sartre pisal w rozdziale dotyczacym swiadomosci nasladownictw.
Nie wiem tez, czy autor piszac o odbiorze muzyki mial na mysli po prostu sluchanie zbioru nut, czy moze raczej, tak jak mowil, o sluchaniu konkretnego, skonczonego juz niejako i znanego dziela muzycznego jak VII Symfonia. W drugim wypadku sluchacz jest w ciaglym stanie antycypacji, ktory mozna przerwac. Sadze jednak, ze wiecej ma to w istocie do czynienia z pamiecia, niz z wyobrazeniem.
Co do intecjonalnosci to sam rowniez mialem co do tego watpliwosci i mysle ze tak samo jak w widzeniach hipnagogicznych, wywolanie Karola VIII z obrazu jest mimowolne, a nie intencjonalne.
Niemniej jednak bardzo ciekawy post, dobrze nie patrzec na nawet wielkich autorow jak na swiete krowy, powodzenia!