Witam Was po kolejnej długiej przerwie. Czas wrócić do tej niefortunnie urwanej pracy magisterskiej (poprzednie odcinki pod odpowiednimi cyrami: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9). Zatem kończmy powoli tę zabawę.
Jako, że pewnie następny wpis pojawi się pod koniec czerwca, chciałbym w tej chwili gorąco zaprosić na tegoroczny Bałtycki Festiwal Komiksowy. O moich wrażeniach z poprzednich można przeczytać tu i tu.
W tym roku dość megalomańsko poprowadzę wykład głównie o swojej twórczości, z naciskiem na to, jak wykorzystuje fotografię i inne obrazy w swoich komiksach. Poopowiadam, jak można wyciągnąć jak najwięcej z kalkowania, kopiowania i wklejania zdjęć do historii obrazkowych. W katalogu pojawi się pewnie tekst o części warsztatowej, na którą raczej nie będzie ani czasu, ani miejsca, choć sam wykład będzie bardzo "praktyczny", przynajmniej mam nadzieję, że pojawi się na nim kilka pomysłów, które chętni będą mogli poćwiczyć w domu.
Powoli też przygotowuję nowy projekt, który niedługo (jeśli się uda, to za 2 tygodnie) ujrzy światło dzienne w sieci i jest w założeniu moim antidotum na mozolnie tworzone i ciężkie Zapętlenie. Jednocześnie pewnie zamknę bloga Atelier Daniela Chmielewskiego. Co ciekawsze wpisy skopiuję do Pubu pod Picadorem. Od kiedy założyłem Atelier narysowałem dosłownie garść autonomicznych rysunków, a nie mam czasu wygrzebywać starych i opisywać ich w jakichś regularnych odstępach czasu. Zresztą wątpię, by było to aż tak interesujące, bym musiał zaśmiecać tym sieć.
A w ogóle, jeśli zastanawiacie gdzie jechać na wakacje, polecam bardzo Korfu. O wrażeniach z naszej podróży poślubnej pisze (i rysuje) Olga.
A teraz, do rzeczy:
Jako, że pewnie następny wpis pojawi się pod koniec czerwca, chciałbym w tej chwili gorąco zaprosić na tegoroczny Bałtycki Festiwal Komiksowy. O moich wrażeniach z poprzednich można przeczytać tu i tu.
W tym roku dość megalomańsko poprowadzę wykład głównie o swojej twórczości, z naciskiem na to, jak wykorzystuje fotografię i inne obrazy w swoich komiksach. Poopowiadam, jak można wyciągnąć jak najwięcej z kalkowania, kopiowania i wklejania zdjęć do historii obrazkowych. W katalogu pojawi się pewnie tekst o części warsztatowej, na którą raczej nie będzie ani czasu, ani miejsca, choć sam wykład będzie bardzo "praktyczny", przynajmniej mam nadzieję, że pojawi się na nim kilka pomysłów, które chętni będą mogli poćwiczyć w domu.
Powoli też przygotowuję nowy projekt, który niedługo (jeśli się uda, to za 2 tygodnie) ujrzy światło dzienne w sieci i jest w założeniu moim antidotum na mozolnie tworzone i ciężkie Zapętlenie. Jednocześnie pewnie zamknę bloga Atelier Daniela Chmielewskiego. Co ciekawsze wpisy skopiuję do Pubu pod Picadorem. Od kiedy założyłem Atelier narysowałem dosłownie garść autonomicznych rysunków, a nie mam czasu wygrzebywać starych i opisywać ich w jakichś regularnych odstępach czasu. Zresztą wątpię, by było to aż tak interesujące, bym musiał zaśmiecać tym sieć.
A w ogóle, jeśli zastanawiacie gdzie jechać na wakacje, polecam bardzo Korfu. O wrażeniach z naszej podróży poślubnej pisze (i rysuje) Olga.
A teraz, do rzeczy:
2.3. Obecny pejzaż kulturalny
Co właściwie znajduje się w naszej bazie danych i jak wpływa to na nasze zachowania związane ze sferą kultury? Dlaczego i czy w ogóle warto wyodrębnić sferę kultury i poświęcić jej osobny rozdział w niniejszej pracy?
Uczestnictwo w kulturze, chyba bardziej niż jakakolwiek inna dziedzina aktywności, zmienia się pod wpływem nowych mediów. Stary porządek został w pełni obalony. Rola instytucji – szkoły, uczelni, przybytków kultury jako punktów odniesienia dla tego, co powinno się oglądać, czego słuchać i co robić – jest coraz bardziej spychana na margines. Jak pisze Peter Sloterdijk: „We współczesnym systemie sztuki – tak jak w ogóle w zaawansowanej demokracji – chodzi o to, by wyeliminować dziedzictwo feudalnej uczuciowości, zwłaszcza skłonność do poddaństwa i fałszywą uniżoność [„Nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca” (52) – DC], ale tak, by przy tym uczucia wertykalne, poczucie góry i dołu, wartości większej i mniejszej zostały w pewnym nieformalnym polu dyskretnie zregenerowane i przy stałej otwartości na nowość wiarygodnie na nowo wcielone” (53). Narzucone wertykalne różnice (odkryte) zostały zastąpione różnicami tworzonymi dzięki modelowi demokratycznemu, w czym, jeśli chodzi o kulturę, pomógł powszechny dostęp do samej informacji o kulturze, jak i narzędzi wytwarzania jej przejawów. Różnice tworzone są niestałe – zależne od wygłaszającej je niszy i ciągłej weryfikacji czasu, o czym mowa była w poprzednim rozdziale. To wszystko powoduje, że instytucje stają się ułamkiem naszej aktywności kulturowej, a ich autorytet staje się wyłącznie kolejną racją wśród wielu symulacji wertykalnych różnic.
„W procesie remediacji pytanie o „uczestnictwo w kulturze” stało się mniej produktywne analitycznie i politycznie niż pytania o formy współpracy w produkcji treści kulturowych, kompetencje estetyczne, hermeneutyczne czy społeczne związane z poruszaniem się w zalewie informacji, obrazów i narracji, czy tworzenie warunków dla powstawania sieciowych zbiorowości wokół praktyk kulturowych lub tekstów kultury” (54). Choć wciąż funkcjonują i będą funkcjonować słowa „sztuka”, „artysta”, „tworzyć”, to ich znaczenie uzależnione jest od statusu tych terminów w konkretnej niszy. Rysownik samouk, nie mający nigdy szansy na przynależność do akademickiego systemu uznania i wystaw, może być uznawany przez szerokie rzesze w sieci za wyznaczającego nowe trendy „artystę”. Pod płaszczem terminologicznym w rzeczywistości wracamy do czasów starożytnych Greków. „Grecy nie mieli terminów, które odpowiadałyby terminowi "tworzyć" i "twórca", i rzec można - nie były im potrzebne. Wystarczał im wyraz "robić" (poiein)” (55). Powyższe pojęcia są nam potrzebne do tworzenia wertykalnych różnic, do uzasadniania sobie i swoim odbiorcom (należącym do naszej niszy), że nasze działania mają sens. Nie musi się to równać (i rzadko się równa) faktycznemu wpływowi, jaki mamy na otoczenie bliższe i dalsze.
Niektórzy proponują zresztą, żeby media przestać rozumieć jako teksty albo struktury produkcji, a jako praktyki społeczne (56). Inni media jako praktyki społeczne badają lub nad nimi pracują. Henry Jenkins opracowuje obecnie koncepcję „rozprzestrzenialnych mediów”. Tak pisze o swoim projekcie: „Koncentruję się na drobnych, podejmowanych lokalnie decyzjach związanych z tym, czy jeden użytkownik przekaże treść drugiemu, opatrując ją zazwyczaj tylko prostymi tagami lub dołączając krótką wiadomość. Takie indywidualne wybory dotyczące cyrkulacji treści wywierają jednak sumarycznie ogromny wpływ na współczesny krajobraz medialny – pewne materiały stają się widoczne, inne tracą uwagę użytkowników, a to wszystko wynik właśnie tych drobnych przejawów uczestnictwa” (57). Dzięki takim praktykom nie tylko wspomniany hipotetyczny rysownik samouk, ale i nagrywający w domu muzyk lub po prostu zarejestrowana śmieszna wypowiedź stają się fenomenami ogólnoświatowymi. A że jest tego taki ogrom, każda nisza może dobierać sobie dane do swojej bazy zależnie od upodobań intelektualnych i potrzeb społecznych. Każdy może jednocześnie samym komentarzem, naciśnięciem guzika „Lubię” lub „Nie lubię”, przesłaniem łącza do ciekawej strony do kilkudziesięciu znajomych mieć wpływ na obecny pejzaż kulturalny, nie jako widz, ale aktywny członek kultury.
Wiele omawianych tu sytuacji i pojęć dla starszego czytelnika może wydawać się marginesem życia społecznego i nie znaczącym wiele ułamkiem ludzkiej aktywności. Co znamienne – takie traktowanie sprawy zakłada, że życie w sieci jest czymś, co można od czasu do czasu podjąć, jak grę w tenisa, pod czym wrócić do „normalnego życia”. Tak dla współczesnej młodzieży i dorosłych żyjących według warunków nowego krajobrazu medialnego nie jest. Gdy opracowywałem plan niniejszej pracy, egzystowałem w sieci, podłączony. W wyniku przeprowadzki do mieszkania, w którym nie mam dostępu do Internetu, piszę pracę właściwą w warunkach nie tyle odmiennych, co tych samych, lecz wybrakowanych. Nie przestałem być podłączony, choć straciłem w dużej mierze władzę nad sobą, niczym inwalida, którego ktoś musi karmić i wspomagać przy chodzeniu. W sieci istnieje mój blog, ciągle pojawiają się nowe informacje o mojej działalności twórczej – nie w postaci suchych informacji, ale skomplikowanej sieci interpersonalnej, wciąż dostaję nowe wiadomości na skrzynkę poczty elektronicznej i na Facebooku. Zostaje mi telefon, choć jest mało ekonomiczny i dający tylko fragmentaryczny wgląd w to, co się dzieje u moich znajomych. Potem w realnych rozmowach muszę nadrabiać, bo wszyscy podłączeni wiedzą o tym, co się u kogoś wydarzyło, bo oznajmił to na blogu i rozmawiają systemem znaków – aluzji do obejrzanych, przeczytanych i usłyszanych danych z sieci, które wśród nich bezustannie cyrkulują. Niemożliwością zatem jest powrót do życia analogowego, w pełni odłączonego, z powodów obiektywnych i subiektywnych.
52) Por. Witold Gombrowicz, Ferdydurke, Warszawa 1956.
53) Peter Sloterdijk, Pogarda mas, Warszawa 2003, s. 78
54) Młodzi i media, op. cit., s. 8.
55) Por. Władysław Tatarkiewicz, op. cit.
56) Nick Couldry, Theorising media as practice [w:] Młodzi i media, Warszawa 2010, s. 20.
57) Młodzi i media, op. cit., s. 137.
Uczestnictwo w kulturze, chyba bardziej niż jakakolwiek inna dziedzina aktywności, zmienia się pod wpływem nowych mediów. Stary porządek został w pełni obalony. Rola instytucji – szkoły, uczelni, przybytków kultury jako punktów odniesienia dla tego, co powinno się oglądać, czego słuchać i co robić – jest coraz bardziej spychana na margines. Jak pisze Peter Sloterdijk: „We współczesnym systemie sztuki – tak jak w ogóle w zaawansowanej demokracji – chodzi o to, by wyeliminować dziedzictwo feudalnej uczuciowości, zwłaszcza skłonność do poddaństwa i fałszywą uniżoność [„Nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca” (52) – DC], ale tak, by przy tym uczucia wertykalne, poczucie góry i dołu, wartości większej i mniejszej zostały w pewnym nieformalnym polu dyskretnie zregenerowane i przy stałej otwartości na nowość wiarygodnie na nowo wcielone” (53). Narzucone wertykalne różnice (odkryte) zostały zastąpione różnicami tworzonymi dzięki modelowi demokratycznemu, w czym, jeśli chodzi o kulturę, pomógł powszechny dostęp do samej informacji o kulturze, jak i narzędzi wytwarzania jej przejawów. Różnice tworzone są niestałe – zależne od wygłaszającej je niszy i ciągłej weryfikacji czasu, o czym mowa była w poprzednim rozdziale. To wszystko powoduje, że instytucje stają się ułamkiem naszej aktywności kulturowej, a ich autorytet staje się wyłącznie kolejną racją wśród wielu symulacji wertykalnych różnic.
„W procesie remediacji pytanie o „uczestnictwo w kulturze” stało się mniej produktywne analitycznie i politycznie niż pytania o formy współpracy w produkcji treści kulturowych, kompetencje estetyczne, hermeneutyczne czy społeczne związane z poruszaniem się w zalewie informacji, obrazów i narracji, czy tworzenie warunków dla powstawania sieciowych zbiorowości wokół praktyk kulturowych lub tekstów kultury” (54). Choć wciąż funkcjonują i będą funkcjonować słowa „sztuka”, „artysta”, „tworzyć”, to ich znaczenie uzależnione jest od statusu tych terminów w konkretnej niszy. Rysownik samouk, nie mający nigdy szansy na przynależność do akademickiego systemu uznania i wystaw, może być uznawany przez szerokie rzesze w sieci za wyznaczającego nowe trendy „artystę”. Pod płaszczem terminologicznym w rzeczywistości wracamy do czasów starożytnych Greków. „Grecy nie mieli terminów, które odpowiadałyby terminowi "tworzyć" i "twórca", i rzec można - nie były im potrzebne. Wystarczał im wyraz "robić" (poiein)” (55). Powyższe pojęcia są nam potrzebne do tworzenia wertykalnych różnic, do uzasadniania sobie i swoim odbiorcom (należącym do naszej niszy), że nasze działania mają sens. Nie musi się to równać (i rzadko się równa) faktycznemu wpływowi, jaki mamy na otoczenie bliższe i dalsze.
Niektórzy proponują zresztą, żeby media przestać rozumieć jako teksty albo struktury produkcji, a jako praktyki społeczne (56). Inni media jako praktyki społeczne badają lub nad nimi pracują. Henry Jenkins opracowuje obecnie koncepcję „rozprzestrzenialnych mediów”. Tak pisze o swoim projekcie: „Koncentruję się na drobnych, podejmowanych lokalnie decyzjach związanych z tym, czy jeden użytkownik przekaże treść drugiemu, opatrując ją zazwyczaj tylko prostymi tagami lub dołączając krótką wiadomość. Takie indywidualne wybory dotyczące cyrkulacji treści wywierają jednak sumarycznie ogromny wpływ na współczesny krajobraz medialny – pewne materiały stają się widoczne, inne tracą uwagę użytkowników, a to wszystko wynik właśnie tych drobnych przejawów uczestnictwa” (57). Dzięki takim praktykom nie tylko wspomniany hipotetyczny rysownik samouk, ale i nagrywający w domu muzyk lub po prostu zarejestrowana śmieszna wypowiedź stają się fenomenami ogólnoświatowymi. A że jest tego taki ogrom, każda nisza może dobierać sobie dane do swojej bazy zależnie od upodobań intelektualnych i potrzeb społecznych. Każdy może jednocześnie samym komentarzem, naciśnięciem guzika „Lubię” lub „Nie lubię”, przesłaniem łącza do ciekawej strony do kilkudziesięciu znajomych mieć wpływ na obecny pejzaż kulturalny, nie jako widz, ale aktywny członek kultury.
Wiele omawianych tu sytuacji i pojęć dla starszego czytelnika może wydawać się marginesem życia społecznego i nie znaczącym wiele ułamkiem ludzkiej aktywności. Co znamienne – takie traktowanie sprawy zakłada, że życie w sieci jest czymś, co można od czasu do czasu podjąć, jak grę w tenisa, pod czym wrócić do „normalnego życia”. Tak dla współczesnej młodzieży i dorosłych żyjących według warunków nowego krajobrazu medialnego nie jest. Gdy opracowywałem plan niniejszej pracy, egzystowałem w sieci, podłączony. W wyniku przeprowadzki do mieszkania, w którym nie mam dostępu do Internetu, piszę pracę właściwą w warunkach nie tyle odmiennych, co tych samych, lecz wybrakowanych. Nie przestałem być podłączony, choć straciłem w dużej mierze władzę nad sobą, niczym inwalida, którego ktoś musi karmić i wspomagać przy chodzeniu. W sieci istnieje mój blog, ciągle pojawiają się nowe informacje o mojej działalności twórczej – nie w postaci suchych informacji, ale skomplikowanej sieci interpersonalnej, wciąż dostaję nowe wiadomości na skrzynkę poczty elektronicznej i na Facebooku. Zostaje mi telefon, choć jest mało ekonomiczny i dający tylko fragmentaryczny wgląd w to, co się dzieje u moich znajomych. Potem w realnych rozmowach muszę nadrabiać, bo wszyscy podłączeni wiedzą o tym, co się u kogoś wydarzyło, bo oznajmił to na blogu i rozmawiają systemem znaków – aluzji do obejrzanych, przeczytanych i usłyszanych danych z sieci, które wśród nich bezustannie cyrkulują. Niemożliwością zatem jest powrót do życia analogowego, w pełni odłączonego, z powodów obiektywnych i subiektywnych.
52) Por. Witold Gombrowicz, Ferdydurke, Warszawa 1956.
53) Peter Sloterdijk, Pogarda mas, Warszawa 2003, s. 78
54) Młodzi i media, op. cit., s. 8.
55) Por. Władysław Tatarkiewicz, op. cit.
56) Nick Couldry, Theorising media as practice [w:] Młodzi i media, Warszawa 2010, s. 20.
57) Młodzi i media, op. cit., s. 137.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz